Ludzie, Jedi, Sithowie, Łowcy Nagród, wszyscy!
Wiecie coś o tym, że nieszczęścia chodzą parami? Ja jestem jednoosobową parą. Ostatnio nic nie pisałam, bo dopadła mnie choroba zwana życiem, a teraz... Hm, system zasilania w lapku zdechł, serwis działa od 6 stycznia, więc dostanę go NAJSZYBCIEJ 13 stycznia. Tak, teraz zostaje mi jedynie telefon czyli warunki jak w Szkole Przetrwania, prowizoryczne akapity (spacje), zero justowania tekstu, prawdopodobnie literówki i inne takie </3
Ale się staram!
Lucy(fer) out ~
wtorek, 30 grudnia 2014
Komunikat
niedziela, 3 sierpnia 2014
Rozdział 3
Kanclerz Palpatine znany również jako Darth Sidious stał przy panoramicznym oknie w swoim gabinecie obserwując ruch powietrzny w pobliżu senatu. Nieprzenikniony wyraz twarzy w żadnym stopniu nie zdradzał ani jego nastroju, ani myśli. A w chwili obecnej był co najmniej wściekły. Nie tak to miało być. Już prawie się pozbył tej małej Togrutanki pałętającej się przy Skywalkerze. Mogła zginąć tyle razy, w takim wypadku Anakin byłby o wiele podatniejszy na jego wpływy. O ile łatwiej byłoby go pozbawić zaufania do Jedi, jeżeli przez nich umarłby jego ukochana, jakże irytująca, padawanka. Ale nie, musiała się wywinąć i jeszcze zamiast odrzucić Zakon Jedi, wróciła do nich co było tym bardziej nielogiczne. Normalną reakcją u osoby w jej położeniu byłyby uraza i brak zaufania, więc dlaczego jedna przystała na ich propozycję?
Ahsoka Tano, kanclerz chcąc nie chcąc zapamiętał jak owy problem się nazywa, była solą w jego oku. Anakin był niezwykle silnie związany ze swoją padawanką, bardziej niż ze swoim byłym mistrzem i być może jedynie trochę mniej niż ze swoją żoną. Było to co najmniej kłopotliwe. Taki jeden szczeniak mógł zrujnować wszystkie plany Palpatine'a odnośnie młodego Rycerza Jedi. Tak, jak mógł wmówić Skywalkerowi, że Obi-Wan jest zmanipulowany przez Radę Jedi, tak nie mógł tego powiedzieć o jego padawance, a już na pewno nie teraz. Jeżeli był jakiś powód, dla którego Anakin nie przeszedłby na Ciemną Stronę, to właśnie Ahsoka była tym powodem. Dopóki ona plątała się przy jego boku, Skywalker był wierny Jasnej Stronie. Sidious nadal nie mógł pojąć czemu tak się dzieje, ale wiedział, że musi pozbyć się dziewczyny jak najszybciej.
Lord Sithów nieśpiesznie podszedł do swojego biurka, na którym umieścił prywatny komunikator. Po nałożeniu płaszcza i ukryciu twarzy w cieniu kaptura skorzystał z urządzenia i już po chwili zamigotał przed nim hologram Cada Bane'a*. Łowca nagród spojrzał na Sidiousa spod ronda swojego kapelusza.
- Słucham. - Rzucił Duros w typowym dla siebie opryskliwym tonie.
***
James siedział na barierce balkonu widokowego w sali treningowej. Obserwował właśnie dwa niezwykle nadpobudliwe stworzenia będące jego przyjaciółmi, które ganiały się po sali otoczone smugami niebieskiego i zielonego światła. Efekt był taki, że miało się wrażenie, że dwójka walczących padawanów jest uwięziona w świetlistej klatce poruszającej się razem z nimi. Oboje zrobili postępy przez ostatnie kilka tygodni, no przynajmniej Ahsoka. Nathe był Nathem, jego ambicją było wchodzenie reszcie galaktyki na ambicje, więc tak czy siak starał się być lepszy. Tak naprawdę oboje byli naprawdę cholernie dobrzy jak na swój wiek, ale Ahsoka w ostatnim przypływie swojego temperamentu uparła się, że musi się bardziej się starać. Żeby to było pierwszy raz. Raz na jakiś czas zdarzały jej się takie fazy, szczególnie po niepowodzeniach. Z reguły nie chciała być ciężarem, co sprawiało, że zaczynała mieć gdzieś siebie. "Skręcony nadgarstek? Nie, to tylko draśnięcie, nie idę do medyka!" A nie, to nie były fazy, to była typowa Ahsoka.
Wystarczyła chwila, mrugnięcie oka i nagle obok niego wylądował Nathe balansując na brzegu barierki na wyprostowanych nogach. W prawej dłoni trzymał swoją standardową broń czyli miecz świetlny o podwójnym ostrzu. Rzucił Jamesowi krótki uśmiech pełen pewności siebie, wolną ręką odgarnął włosy z czoła i skoczył w dół wprost na Ahsokę. Drugi z padawanów w tym czasie zdążył kilka razy umrzeć i zmartwychwstać. Bardzo się starał odsunąć od siebie swoje jakże irytujące uczucia, jednak jego złotowłosy przyjaciel najwidoczniej nieświadomie nie chciał mu na to pozwolić. Jamie jeszcze chwilę bezwiednie gapił się w martwy punkt kontemplując uśmiech Nathaniela po czym został brutalnie wyrwany z zamyślenia.
Kolejne ułamki sekundy i obok znalazła się Ahsoka. Togrutanka przeskoczyła przez barierkę przy okazji gasząc swój miecz świetlny. Z kocią gracją obróciła się w stronę Jamesa i oparła się o barierkę. Posłała mu nieco dziki uśmiech i odetchnęła głęboko.
- Znowu masz tą minę. - Stwierdziła przyglądając się uważnie twarzy przyjaciela.
- Jaką minę? - Bąknął chłopak szybko odwracając głowę.
- No wiesz, tą w stylu "Na Moc, ale on jest cudowny." - Togrutanka wywróciła oczami, w których przez krótką chwilę zabłyszczało rozbawienie.
- Słucham?! - Oboje zesztywnieli kiedy za ich plecami rozległ się głos mistrza Ahsoki. Anakin zdecydowanie miał najgorsze wyczucie w całej galaktyce. Jego padawanka za to miała największego pecha. Byli jak niezwykle pechowa para skarpetek.
Ahsoka, cała spięta, obróciła się w stronę swojego mentora szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia swoich słów. "Ach, no wiesz, właśnie omawialiśmy poziom spedalenia miny Jamesa." Tsaaa... Wtedy miałaby na głowie dwóch wkurwionych facetów. Ups, czemu nie mogła wylądować w barze pełnym wściekłych łowców nagród? Naprawdę wolałaby wściekłych łowców nagród. Naprawdę!
- Nic, nie słyszałeś całości. - Odpowiedziała nieco niepewnie, jednak spojrzała na Anakina, który teraz nie wyglądał na skłonnego do przyjmowania tłumaczeń ani na zadowolonego.
- Prawdopodobnie dlatego jeszcze nie wiem jak ten szczeniak się nazywa. - Odparł Skywalker z miną, która wyraźnie mówiła o jego zamiarach. Tak, był gotowy uciąć głowę jej domniemanemu chłopakowi, a resztę poszatkować w drobne kawałeczki.
- Wcale się nie nazywa, nie mówiłam o niczym związanym ze mną. - Zaprotestowała dziewczyna zaciskając dłonie w pięści. Czemu do jej mistrza nie mogło dotrzeć, że ona nie szukała sobie chłopaka? Nie, nie wszyscy musieli być tacy jak on! Miała związki w głębokim poważaniu! Czy naprawdę życie musiało się kręcić wokół schematu "Znajdź miłość życia i idź się rozmnażać"?
- Niespecjalnie jestem skłonny ci uwierzyć. - Prychnął starszy Jedi próbując doszukać się w twarzy swojej padawanki jakiejkolwiek oznaki kłamstwa.
- Naprawdę, przepraszam, że się wtrącam, ale Ahsoka mówi prawdę. - Do rozmowy włączył się James, jak zwykle ukrywając się pod maską idealnego padawana z czarującym uśmiechem, który wyciągał ich z niejednego bagna. - Mówiliśmy o pewnej dziewczynie spotkanej na niedawnej misji, zakochała się w naszym przyjacielu, chyba nie muszę tłumaczyć czemu. - Ciągnął teraz celowo oglądając się na Nathe'a, który jeszcze nie zdążył do nich dołączyć.
- Właśnie, nasza irytująca gwiazdka, tylko na niego popatrzy Rycerzyku. Ja go znam, więc nic mi nie grozi, ale jestem pewna, że jakby się postarał to pewnie i z faceta zrobiłby geja. - Dodała szybko Ahsoka chwytając się ostatniej deski ratunku.
Anakin powiódł wzrokiem za nimi zaszczycając blondyna jednym niezwykle krótkim spojrzeniem. Ta historyjka miała w sobie jakiś sens, poza uwagą jego padawanki o gejach, ale uznał jej bredzenie jedynie za objaw zmęczenia czy czegoś podobnego. Te kilka sekund wykorzystał James, żeby rzucić Togrutance spojrzenie pełne wielu pytań. "Zwariowałaś?!" "Próbujesz coś sugerować?" "Ej, ty tak na serio?" Ta jedynie w odpowiedzi wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niewinnie.
- No niech wam będzie. - Powiedział Skywalker po kilku długich sekundach ciszy. - Ale ty, Smarku, i tak idziesz ze mną.
- Ja nic nie zrobiłam! - Zaprotestowała dziewczyna, ale Anakin zbył ją jednym machnięciem ręki.
- Nie piszcz, tylko chodź. - Rzucił kierując się do wyjścia.
Togrutanka popatrzyła na niego wzrokiem godnym rasowego mordercy.
- Nieznoszę go. - Mruknęła do Jamiego.
- Ale przyznaj, że tyłek ma niezły. - Usłyszała w odpowiedzi. Zareagowała spojrzeniem mówiącym wyraźnie, że doszła do wniosku, że z chłopakiem jest coś mocno nie tak.
- Ty coś bierzesz?
- Jaja sobie robię. Nie jest w moim typie. - Odparł chłopak.
- To ty masz jakiś typ? - Tano aż wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia.
- Nie, dobrze wiesz...
- Ahsoka, plotkaro, ruszaj się! - Przerwał im Anakin, który już stał przy drzwiach.
***
Chcąc nie chcąc musiała pójść za Skywalkerem obojętnie jak bardzo jej się nie chciało. Nie chodziło o to, że miała problem z samym nim, ale przydałaby jej się chwila wytchnienia od jego nadopiekuńczości. Tylko kilka razy udało jej się wyrwać od niego. Ostatnie kilka tygodni spędziła w świątyni w otoczeniu Anakina oraz Jamesa i Nathe'a. Nie narzekała na nic poza faktem, że cały czas siedziała tutaj, kiedy mogłaby robić coś innego. Czy nie byli potrzebni? Czyżby ktoś wcisnął przycisk pauzy i zatrzymał wojnę? Nie, ale ona dalej przesiadywała na Corouscant zastanawiając się czy niebo nad planetą może być jeszcze bardziej szare. Wszystko przez Anakina, uparł się, że powinna odpocząć, kiedy to była ostatnia rzecz, o jakiej teraz marzyła.
Siedząc tutaj coraz dłużej nie mogła ani na chwilę zapomnieć o minionych wydarzeniach, a wręcz przeciwnie, cały czas ją prześladowały wspomnienia. Czasami nie mogła spać, leżała całą noc wpatrując się w sufit i zastanawiała się czemu musiało paść na nią. Czemu Barrissa zrobiła to akurat jej? Czy nie powinna wziąć pod uwagę ich, już przeszłej, przyjaźni? Czasem była nawet skłonna o poproszenie o wizytę u niej, byle, żeby się dowiedzieć. Starała się odrzucać te pomysły, prawdopodobnie rozmowa z byłą Jedi nie wyszłaby jej na dobre. Naprawdę chciała jedynie wyrwać się ze świątyni i chociaż na chwilę zapomnieć, że połowa Jedi dziwnie na nią patrzy. Wiedziała, że byli tacy, którzy i tak jej nie ufali, byli też tacy, którzy jej współczuli i próbowali to okazywać, a ona chciała mieć jedynie spokój. Świadomość, że co chwilę ktoś się na nią gapił lub o niej szeptał była jeszcze bardziej irytująca. Zdążyła przywyknąć do miana "padawanki Wybrańca", ale było ono otoczone przekonaniem, że jest po prostu kolejną uczennicą, to jej mistrz był tym, o którym zawsze było głośno, ona stała z boku w jego cieniu. Niestety, odebrano jej tę wygodę i bardzo nieprzyjemny sposób.
Prawie wpadła na Anakina kiedy ten zatrzymał się bez słowa. Zatrzymała się w ostatniej chwili od razu zauważając, że została zaprowadzona dokładnie pod swój pokój. Naprawdę? Naprawdę nie dało się inaczej? I po co przyprowadził ją akurat pod jej pokój?
- Za piętnaście minut na lądowisku. Weź tylko to, czego najbardziej potrzebujesz. - Powiedział nie oglądając się na nią. - I tak przy okazji - Tutaj sięgnął do swojego pasa, żeby coś od niego odczepić i obrócił się w jej stronę pokazując jej metalicznie lśniącą rękojeść. - trochę to zajęło, ale udało mi się go odnaleźć. - Posłał jej krótki uśmiech wyciągając do niej rękę, w której trzymał jej shoto. Nie było nowe, od razu rozpoznała broń, którą zgubiła, gdy ścigały ją klony. Nie przypuszczała, że Anakin będzie go szukał. Tak naprawdę sama chciała postarać się o nowy miecz przypuszczając, że tego już nie odnajdzie.
Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Wzięła w dłoń chłodny w dotyku miecz i mocno zacisnęła dookoła niej palce.
- Nie sądziłam, że ty... - Zaczęła patrząc teraz wprost na Anakina. Rycerz jedynie wzruszył ramionami i poklepał ją po ramieniu w przyjacielskim geście.
- Nic nie mów. Za piętnaście minut widzę cię na lądowisku! - Rzucił puszczając do niej oczko i oddalił się szybkim krokiem.
***
Emm... Tak. Nie chce mi się liczyć ile nic nie dodawałam, wiem, że długo. Wen to spedalone stworzenie żyjące własnym życiem, roboczo nazwałam go James, więc to wina Jamesa. Polazł i postanowił nie wracać, aż do chwili, kiedy będzie najmniej odpowiednia chwila na pisanie. Nic, mam nadzieję, że wszyscy, a przynajmniej większość jest szczęśliwa. Moja droga parabatai, masz namiastkę chińszczyzny w postaci Jamesa... Chyba jednak inaczej nazwę tego wena. Naprawdę przepraszam za to leniwe stworzenie, nie wiem ile zajmie mu przybycie na kolejny rozdział. Na swoją obronę powiem, że miałam momenty, w których prawie udawało mi się coś napisać, ale nie z mojej winy wszystko szło się, ładnie mówiąc, kochać. Tak, tak, wiem, znowu się uwzięłam na życie Ahsoki, ups, taki talent. Przyda mi się w końcu spuścić komuś chociażby minimalny wpierdol. Na tym kończę. Trzymajcie kciuki za Wena!
*Głównie odniosłam się do tego, że moja zajebista pamięć wychwyciła gdzieś kiedyś, że Cad rzucił kiedyś do Ahsoki tekstem w stylu "Jeszcze kiedyś zatańczymy.", przynajmniej było tak w angielskiej wersji, a moja pamięć jest dziwna i najczęściej zapisuje takie fragmenty. Btw. facet na propsie od teraz po wieki ma u mnie okejkę za samo nazwisko, szkoda, że nie ma zamiłowania do brokatu, kota i pewnego niebieskookiego uosobienia zajebistości. (Tak, musiałam, w końcu to ja, #chalo #chińszczyzna #Magnus #zazdrosny #czarownik #pozdrawiam #parabatai)
niedziela, 18 maja 2014
Rozdział 2
Na niższych poziomach Coruscant nigdy nie można było zobaczyć światła dziennego. Nie miała pojęcia jak można tak żyć, była przekonana, że zwariowałaby gdyby kiedykolwiek była do tego zmuszona. Może powinna już rozważyć ewentualną utratę zdrowia psychicznego. Nie było szansy, żeby wydostała się z tego bagna bez natychmiastowego złapania. Doskonale wiedziała jak to się zakończy. Jej najbliższą przyszłością była ucieczka przed Republiką i Jedi, życie, którego się bała, albo śmierć.
Najgorszy jednak nie był brak dziennego światła czy świadomość, że już nigdy nie zobaczy znajomych twarzy. Najpotworniejsza była samotność. Pustka, którą odczuwała, lodowaty ucisk w sercu. Anakin też jej szukał, widziała go. Wszyscy mogli uważać ją za mordercę. Przed oczami miała wyraz zawodu na twarzy mistrza, zaraz po nim pojawiały się inne twarze. Objęła się ramionami jakby próbowała powstrzymać się przed całkowitym rozpadnięciem, jakby jeszcze nie była rozbita. Odkąd została zamknięta w chłodnej, obcej celi jej dusza powoli rozpadała się na coraz drobniejsze kawałeczki. Nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc. Była sama jak palec i zagubiona.
To nie było jej miejsce, nie jej życie, nie powinna tu być. Jeszcze kilka dni temu nawet nie pomyślałaby, że będzie w tak żałosnym i rozpaczliwym położeniu. Przecież miała być Jedi, to ona powinna ścigać przestępców. A teraz to ona była ścigana, chociaż została podle wrobiona. Gdyby tylko wiedziała jak skończy się jej wizyta w więzieniu zrobiłaby wszystko, żeby do niej nie doszło. Czemu zawsze musiała być taka naiwna? Wierzyła we wszystko, nie potrafiła wyczuć podstępu ani nic zauważyć. Powinna się w końcu czegoś nauczyć. Czemu, do cholery, Anakin tej jednej rzeczy nigdy się nie czepiał? Czy on też tego nie widział? Musiał widzieć...
Usłyszała cichy trzask dochodzący z góry. Niepewnie uniosła głowę i zobaczyła to, co poprzednio. Niekończące się fasady budynków, neonowe szyldy, kilka statków. Hałas zaczął się nasilać, po chwili brzmiał już jak szalejąca burza. Nagle wszystko zaczęło się trząść, a w ponurym półmroku nagle dojrzała ledwie widoczną jasną przerwę. Wyglądała jak rysa na szkle, nierówna i cienka. Z góry nagle opadł fragment neonu rozbijając się niedaleko jej stóp. Jasna rysa zaczęła się powiększać, trzask stawał się coraz głośniejszy, aż zaczynał drażnić jej czuły słuch. Na chodnik spadały kolejne neony, fragmenty metalu, szkło. Upadła na brudny chodnik pod wpływem coraz silniejszych wstrząsów. Nie mogła oderwać wzroku od tego, co działo się na górze. Widziała szare niebo Coruscant i dotarło do niej, że to miasto zaczyna się walić, całe tony budowli, chodników, statki, mieszkańcy, wszystko leciało w dół i zaraz miało i ją przygnieść. Kiedy poleciały większe przedmioty zamknęła oczy. Umrze jako wyrachowana morderczyni uciekająca przed ludźmi, których miała za rodzinę, umrze sama, przygnieciona warstwą gruzów i innych martwych ciał. Nie chciała odchodzić w tej ciemności, która była wylęgarnią wszystkiego, co najgorsze w tym mieście, które i tak było od środka zepsute, więc mogła jedynie zamknąć oczy i wierzyć, że chociaż przez jedną, krótką chwilę coś było jak dawniej i nie umierała w całkowitej ciemności.
Najgorszy jednak nie był brak dziennego światła czy świadomość, że już nigdy nie zobaczy znajomych twarzy. Najpotworniejsza była samotność. Pustka, którą odczuwała, lodowaty ucisk w sercu. Anakin też jej szukał, widziała go. Wszyscy mogli uważać ją za mordercę. Przed oczami miała wyraz zawodu na twarzy mistrza, zaraz po nim pojawiały się inne twarze. Objęła się ramionami jakby próbowała powstrzymać się przed całkowitym rozpadnięciem, jakby jeszcze nie była rozbita. Odkąd została zamknięta w chłodnej, obcej celi jej dusza powoli rozpadała się na coraz drobniejsze kawałeczki. Nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc. Była sama jak palec i zagubiona.
To nie było jej miejsce, nie jej życie, nie powinna tu być. Jeszcze kilka dni temu nawet nie pomyślałaby, że będzie w tak żałosnym i rozpaczliwym położeniu. Przecież miała być Jedi, to ona powinna ścigać przestępców. A teraz to ona była ścigana, chociaż została podle wrobiona. Gdyby tylko wiedziała jak skończy się jej wizyta w więzieniu zrobiłaby wszystko, żeby do niej nie doszło. Czemu zawsze musiała być taka naiwna? Wierzyła we wszystko, nie potrafiła wyczuć podstępu ani nic zauważyć. Powinna się w końcu czegoś nauczyć. Czemu, do cholery, Anakin tej jednej rzeczy nigdy się nie czepiał? Czy on też tego nie widział? Musiał widzieć...
Usłyszała cichy trzask dochodzący z góry. Niepewnie uniosła głowę i zobaczyła to, co poprzednio. Niekończące się fasady budynków, neonowe szyldy, kilka statków. Hałas zaczął się nasilać, po chwili brzmiał już jak szalejąca burza. Nagle wszystko zaczęło się trząść, a w ponurym półmroku nagle dojrzała ledwie widoczną jasną przerwę. Wyglądała jak rysa na szkle, nierówna i cienka. Z góry nagle opadł fragment neonu rozbijając się niedaleko jej stóp. Jasna rysa zaczęła się powiększać, trzask stawał się coraz głośniejszy, aż zaczynał drażnić jej czuły słuch. Na chodnik spadały kolejne neony, fragmenty metalu, szkło. Upadła na brudny chodnik pod wpływem coraz silniejszych wstrząsów. Nie mogła oderwać wzroku od tego, co działo się na górze. Widziała szare niebo Coruscant i dotarło do niej, że to miasto zaczyna się walić, całe tony budowli, chodników, statki, mieszkańcy, wszystko leciało w dół i zaraz miało i ją przygnieść. Kiedy poleciały większe przedmioty zamknęła oczy. Umrze jako wyrachowana morderczyni uciekająca przed ludźmi, których miała za rodzinę, umrze sama, przygnieciona warstwą gruzów i innych martwych ciał. Nie chciała odchodzić w tej ciemności, która była wylęgarnią wszystkiego, co najgorsze w tym mieście, które i tak było od środka zepsute, więc mogła jedynie zamknąć oczy i wierzyć, że chociaż przez jedną, krótką chwilę coś było jak dawniej i nie umierała w całkowitej ciemności.
***
Obudziła się szamocząc się w pościeli, z cichym krzykiem, który zamarł jej w gardle, więc jedynie gwałtownie nabrała powietrza. Poderwała się do góry i zderzyła się z czymś ciepłym i twardym, ale zaskakująco przyjemnym.
- Mówiłem, że wpadnie mi w ramiona zanim mnie zobaczy! - Do jej uszu dotarł pełen dziecięcej radości i doskonale jej znanej pewności siebie głos.
- Pewnie, przeraziła się na tyle, żeby nie zauważyć na kogo wpada. - Odpowiedź była cichsza, pełna znudzenia i skrywanego rozbawienia.
- Jem, Jem, Jem... Mój drogi przyjacielu, jak możesz tak we mnie wątpić? Ranisz mnie, wiesz? Moja dusza właśnie wykrwawia się wewnętrznie. To był cios prosto w serce, jak mogłeś mi to zrobić? Umieram, a mój duch będzie prześladował cię na każdym kroku.
- Czy to nie podchodzi pod prześladowanie? Mam nadzieję, że chociaż uszanujesz moją prywatność i nie spróbujesz mnie zgwałcić.
Poczuła się jakby nagle ktoś zdjął z niej ciężar całego świata kiedy usłyszała tak znajome głosy. Jeszcze kilka dni temu nie sądziła, że kiedykolwiek ich zobaczy. Nagle mogła uwierzyć, że będzie jak dawniej, że nic się nie zmieniło. Nathe jak zawsze pewien siebie, sarkastyczny i złośliwy i James, kochany James, kompletne przeciwieństwo Nathe'a, a równocześnie jego nieodłączny element. Nathe i James, to była jedna z tych rzeczy pewnych jak gwiazdy na niebie.
- James, nie bądź naiwny, zapomniałby o prześladowaniu cię po kilku dniach i zająłby się dziewczynami. - Zaśmiała się cicho unosząc głowę.
James siedział na parapecie opierając się plecami o okno. Ciemne włosy miał roztrzepane, po ustach błądził delikatny uśmieszek, a zielone oczy lekko błyszczały, jak zawsze kiedy droczył się z przyjacielem. Mimo wszystko nadal sprawiał wrażenie opanowanego i zdystansowanego. Zawsze był tym cichszym, zamkniętym w sobie i bardziej skryty niż Nathe, który był wulkanem niepohamowanej energii. Jem posłał jej lekki uśmieszek i szybko odwrócił głowę.
Powstrzymała ciche westchnięcie. Gdyby Nathe tylko mógł wiedzieć... Ale nie mógł wiedzieć. Jedynie jej James odważył się przyznać i to po kilku latach. Nadal nie potrafiła pojąć jakim cudem Jem potrafił być z nim tak blisko, udawać, że to tylko przyjaźń. Z drugiej strony potrafiła zrozumieć czemu nic nie mówił. Byli jedynie padawanami, ale to nie znaczyło, że są poza zasadą o przywiązaniu. Nie powinni zawracać sobie głowy czymś takim jak zakochanie czy miłość, a tym bardziej nie powinni zakochiwać się w swoich najlepszych przyjaciołach już nie wspominając o odmiennej orientacji.
- No nie wierzę! Myślicie, że naprawdę jestem aż tak niemoralny, żeby jako zjawa wykorzystywać biedne dziewczyny? - Burknął Nathe odsuwając ją od siebie na długość ramion.
- W końcu sam się zawsze upierasz, że jesteś najbardziej zdemoralizowaną istotą w świątyni. - Odpowiedziała patrząc mu prosto w intensywnie niebieskie oczy.
Nathaniel odgarnął złotawe włosy z czoła potrząsając głową. Po chwili posłał Ahsoce jeden ze swoich uśmieszków, który zachowywał jedynie dla padawanek, które nawet bez tego zabiegu potrafiły zrobić dla niego wszystko. Oczywiście on tak naprawdę nigdy żadnej z nich nie wykorzystał, chociaż nie dało się ukryć, że czerpał ze swojego uroku osobistego całymi garściami.
- Teraz ty próbujesz odebrać mi ten tytuł. - Odparł patrząc na Togrutankę oskarżycielsko. - Już między wszystkimi krążą plotki o tym, co podobno wywinęłaś wczoraj Radzie.
Ahsoka szybko odwróciła wzrok i odsunęła się od chłopaka zagryzając wargę. Oczywiście to było do przewidzenia. Po całym tym przedstawieniu to było pewne jak kolejny wschód słońca, że zaczną się plotki. Nie wiedziała co o tym sądzić, z jednej strony mogła być dumna, że dało się sądzić, że potrafiła wejść Radzie na ambicję, z drugiej strony chciałaby zapomnieć o niedawnych wydarzeniach.
- Nathe miał na myśli to, że podobno dałaś do zrozumienia, że... No wiesz... - Wtrącił się James posyłając jej nieśmiały uśmieszek.
- Wiem. Po prostu... Myślałam, że już was nie zobaczę... - Westchnęła cicho nagle mocno przytulając się do Nathe'a. Chłopak odwzajemnił uścisk zaskakująco delikatnie i pogłaskał ją po plecach.
- No co ty? Ucieklibyśmy za tobą gdybyśmy tylko byli na planecie. Wiesz, że zawsze chciałem żyć jako uciekinier wyjęty spod prawa. - Odpowiedział Nathaniel próbując ją rozbawić.
- A jednak jesteś tutaj, chyba pomyliłeś kierunki. - Zaśmiał się James.
- Bo wszystkie nawigacje mnie nienawidzą, a ty powinieneś to wiedzieć. - Odburknął Nathe.
- Wiem, wiem... - Westchnął Jem wywracając oczami. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Nathe miał w sobie coś, co źle wpływało na większość systemów nawigacyjnych, chociaż nikt nie pojmował co to jest. On oczywiście twierdził, że to po prostu zmowa wszystkich tych "podłych maszyn" przeciwko niemu. - I przypomnę ci, że niedawno byłeś potwornie głodny, co powiecie na śniadanie? - Zaproponował szybko.
- Chętnie. Mam wam sporo do opowiedzenia. - Odpowiedziała za Nathaniela Ahsoka odsuwając się od chłopaka.
***
Anakin obudził się jeszcze przed świtem czując na piersi znajomy ciężar. Uśmiechnął się lekko i wsunął dłoń w jej włosy delikatnie je przeczesując. Przez ostatnie kilka dni był tak zajęty sprawą Ahsoki, że czasami zupełnie zapominał o Padme. Jednak jego żona była niezwykle wyrozumiała. Oczywiście poinformował ją, że jego cwana padawanka sama się domyśliła, że coś ich łączy i wspólnie uznali, że lepiej będzie powiedzieć jej całą prawdę. Nie chciał jej bardziej denerwować, Ahsoka nigdy nie była specjalnie spokojna, już wyobrażał sobie co byłaby w stanie zrobić gdyby sama dowiedziała się o wszystkich jego kłamstwach, a wolał nie poznawać się bliżej z jej paznokciami. Kiedy się wściekała najczęściej kojarzyła się mu z małym kociakiem, który próbuje pokazać pazury, jednak można było przekonać się, że te pazury potrafią być cholernie ostre. Nadal nie mógł wyjść z podziwu, że jego mały Smarkuś wykopał go od tak do jego żony. Kobiety, jakkolwiek by się starać nie da się ich pojąć.
Poczuł drobną dłoń Padme delikatnie głaszczącą go po policzku. Dopiero po czasie zorientował się, że się obudziła. Uśmiechnął się do niej czule łapiąc ją za nadgarstek.
- Martwisz się czymś. - Stwierdziła bez żadnych wstępów przyglądając się mu oczami w kolorze czekolady.
- Nie, tylko myślałem o reakcji Ahsoki... - Zaśmiał się cicho.
- Przecież powiedziała, że rozumie.
- O wiele bardziej wolałbym żeby nie rozumiała. Jeżeli rozumie sama może z kimś być. - Odparł Anakin. Już brał to pod uwagę. Nie mógł pozwolić, żeby jego padawanka latała za jakimś zdemoralizowanym dupkiem, który mógłby ją wykorzystać.
- Annie, ona nie jest głupia. - Westchnęła Padme mimowolnie uśmiechając się.
- Nie, ale kto wie co może się stać? Jeżeli jakiś smarkacz by ją wykorzystał zabiłbym z miejsca.
- Przesadzasz. Ona by cię uprzedziła. - Zaśmiała się cicho wtulając się w niego mocniej. - Poza tym będziesz martwił się tym później. - Dodała podciągając się na łokciach żeby go pocałować.
***
I to na tyle zboki. Ostatni fragment to istny Mordor dla mojego głupiego umysłu, więc prawie na 100% jest zjebany. Wiem, że w *uj długo to pisałam, ale tak: wena na Herosów, wena na popierdolone ff, wena na Herosów, wena na Herosów, rozpacz po Diabelskich Maszynach, stres przed Miastem Niebiańskiego Ognia, dobicie okładką Krwi Olimpu, wena na ficka o Darach Anioła x2, no i tak oto znaleźliśmy się tutaj, gdzie walczę ze swoim umysłem próbując oderwać swoje myśli od nienawiści mojej nowej OC do szopów, jej stosunków z Alekiem i Jacem, ewentualnych dziwnych pomysłów na znęcanie się nad Nico... To jest naprawdę trudne!
No także ten... Oto Nathe i Jem, moje najnowsze "dzieci", pod tym postem można wyznawać im miłość bądź stawiać ołtarzyki. Ta dam!
Nie zabijajcie, Nocni Łowcy mnie potrzebują (Misa, broń mnie bo nie dowiesz się co jest w tej kopercie... no poza porno Maleca xDDD).
Dziękuję, dobranoc.
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
Rozdział 1
Ahsoka chciałaby, żeby było o wiele później. Wtedy nikogo nie byłoby na korytarzu, albo jakieś pojedyncze osoby. Oczywiście to co chciała, a to jak było naprawdę były dwiema zupełnie odrębnymi rzeczami. Wydawało jej się, że większość obecnych w świątyni Jedi postanowiło wyjść na korytarze tylko żeby popatrzeć. Słyszała jak szeptali między sobą, pewnie o niej. Wcześniej nawet nie znali jej imienia, jeżeli ktokolwiek ją kojarzył to, prawdopodobnie, jako "tą małą włóczącą się za Anakinem". Teraz wszyscy wiedzieli jak się nazywa, a ona jednak wolała, żeby było inaczej.
Wszyscy co chwila spoglądali na nią i rozmawiali czasem nawet nie przejmując się, że ona to słyszy. A tak naprawdę nie interesowało jej co myślą, bo mogli mówić co chcieli, ale nigdy tak naprawdę nie zrozumieliby jak się czuła. Widzieli warkoczyk padawana w jej dłoni na co podnosiły się kolejne rozmowy o tym, że wróciła do zakonu. Zacisnęła drżące palce na rządku koralików, który jeszcze nie zdążył wrócić na swoje miejsce i przez chwilę miała wrażenie, że ze zdradliwych oczu polecą jej łzy. Powstrzymała się i odetchnęła głośno. Nie będzie płakać, nie przy tych wszystkich osobach. Uniosła głowę zadzierając podbródek w górę i nie parząc na nikogo poszła dalej długimi, szybkimi krokami.
Prawie zapomniała, że Anakin jest z nią. Właśnie, Anakin... Przez ostatnie kilka dni nie wiedziała co ma z nim zrobić. Może ze względu na sytuację odpuścił sobie swoje zwyczajowe znikanie wieczorami, szkoda, że dopiero teraz, kiedy ona się domyślała, bo to była dla niej tortura. Za każdym razem kiedy mówił, że musi z kimś porozmawiać i zostawiał ją na kilkanaście minut ona prawie dusiła się próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Zastanawiała się czy w końcu się przyznać czy mu powiedzieć, obecnie to była jej jedyna rozrywka, jedyna rzecz, która mogła ją rozbawić. Jednak tak bardzo chciała zobaczyć wyraz jego twarzy kiedy w końcu mu powie...
Z ulgą zauważyła, że byli już praktycznie sami, tylko czasami ktoś ich mijał. Dzięki Mocy. Nawet nie wiedziała, że ledwie oddycha do czasu, aż w końcu wzięła naprawdę głęboki wdech i rozluźniła napięte ramiona. Opuściła głowę i lekko nią pokręciła. Nie miała pojęcia jak te wszystkie senatorki, królowe i tym podobne wysoko postawione osoby mogły cały czas tak chodzić z uniesionymi głowami. Ją najzwyczajniej cholernie bolała szyja. Wyciągnęła dłoń i rozmasowała kark. Mogła wiele znieść, ale to ją po prostu irytowało.
- Koniec przedstawienia? - Zapytał Anakin. Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
- Drugiego aktu nie będzie. - Odpowiedziała unosząc lekko kącik ust w półuśmiechu.
- Tak myślisz? - Uniósł brew. Wyglądał na zmęczonego, nawet nie próbował z niej żartować. I musiała przyznać mu rację. To nie będzie tylko drugi akt, będzie ich o wiele więcej, chyba, że opanuje niewidzialność.
- Myślę, że mam to gdzieś. - Mruknęła odwracając wzrok.
- Nie masz tego gdzieś, chcesz udawać, że tak jest, żeby wszyscy myśleli, że wcale cię to nie rusza. - Odparł kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Rycerzyku, wiem, że trochę mnie ominęło, ale nie sądziłam, że w tak krótkim czasie zostaniesz psychologiem. - Westchnęła podchodząc do drzwi swojego pokoju. Nie miała pojęcia kiedy tu dotarła.
- Ahsoka, znam cię wystarczająco długo, żeby widzieć co się z tobą dzieje. - Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu.
Potrząsnęła głową i otworzyła drzwi wchodząc do małego pomieszczenia, w którym mieszkała odkąd pamiętała. Przez okno wpadało pomarańczowe światło, łóżko było pościelone, na szafce nocnej leżał datapad, częściowo zakryty niedbale rozrzuconymi kartkami, pod ścianą w pobliżu drzwi leżały rozbite kawałki szkła.
Westchnęła cicho i wyjrzała przez okno, za którym przesuwał się ruch powietrzny nad miastem. Kilka dni temu zastanawiała się czy jeszcze kiedykolwiek popatrzy na górne poziomy miasta, wydawały się takie odległe, że były prawie nierealne. Nie potrafiłaby żyć na niższych poziomach, nigdy by się do tego nie przyzwyczaiła. Teraz, kiedy znowu patrzyła na miasto z wysokości czuła się jak ptak wypuszczony z klatki. Jednym płynnym ruchem obróciła się w stronę Anakina i oparła się o parapet.
- Wiesz, masz rację. - Stwierdziła wzruszając ramionami. - Najchętniej większość członków rady zdzieliłabym po twarzy tak, że ślady po moich paznokciach zostałyby im przez miesiąc. - Przyznała patrząc prosto na niego. - Ale tego nie zrobię bo mieliby dowód na to, że w jakiś sposób mnie obchodzą.
Anakin popatrzył na nią jakby pierwszy raz ją widział, a ona wpatrywała się mu prosto w oczy nie zmieniając wyrazu twarzy. Wiedziała co teraz myśli, że mówi jakby nie była sobą, nie poznawał jej.
- I nie patrz na mnie jakby wyrósł mi ogon. Na moim miejscu mówiłbyś tak samo, chociaż podejrzewam, że byłyby to o wiele mocniejsze słowa. - Dodała kręcąc głową z rozbawieniem. Sama sobie się dziwiła, że mówi wszystko tak otwarcie i bezproblemowo, prawie jakby była równa z Anakinem. A przecież nie była, nadal była jego padawanką, chociaż był dla niej bardziej jak brat.
- Masz rację, już ci mówiłem co o tym myślę. Rada albo chce udawać, że są bez winy, albo sami w to wierzą.
- Wiem, ale nie chce mi się o nich gadać, możesz skończyć? - Poprosiła. Przyłapała się na tym, że przeplata między palcami swój warkoczyk padawana. Teraz spojrzała na niego i westchnęła cicho. Nagle wydał się jej o wiele cięższy, jakby był z ołowiu. - Dalej jestem twoją padawanką, prawda? - Zapytała cicho z niepewnością w oczach. Wydawało jej się, że to jest najgłupsze pytanie jakie mogła zadać, ale po prostu musiała. Nikt jej tego nie powiedział.
- Oczywiście, Smarku, jak mogłoby być inaczej? - Odpowiedział podchodząc do niej. Popatrzyła na niego uśmiechając się z ulgą.
- No bo... Sama nie wiem. Nikt tego nie powiedział... Wiem, że to głupie. - Westchnęła potrząsając głową. - Po prostu... - Przestała mówić kiedy ją przytulił. Przez chwilę nie reagowała, otworzyła szeroko oczy jednak szybko je zemknęła i wtuliła się w niego. - Ja już nic nie wiem. - Powiedziała cicho niechętnie zauważając, że lekko drży. Anakin chyba to wyczuł bo pogłaskał ją uspokajająco po plecach.
Wszyscy co chwila spoglądali na nią i rozmawiali czasem nawet nie przejmując się, że ona to słyszy. A tak naprawdę nie interesowało jej co myślą, bo mogli mówić co chcieli, ale nigdy tak naprawdę nie zrozumieliby jak się czuła. Widzieli warkoczyk padawana w jej dłoni na co podnosiły się kolejne rozmowy o tym, że wróciła do zakonu. Zacisnęła drżące palce na rządku koralików, który jeszcze nie zdążył wrócić na swoje miejsce i przez chwilę miała wrażenie, że ze zdradliwych oczu polecą jej łzy. Powstrzymała się i odetchnęła głośno. Nie będzie płakać, nie przy tych wszystkich osobach. Uniosła głowę zadzierając podbródek w górę i nie parząc na nikogo poszła dalej długimi, szybkimi krokami.
Prawie zapomniała, że Anakin jest z nią. Właśnie, Anakin... Przez ostatnie kilka dni nie wiedziała co ma z nim zrobić. Może ze względu na sytuację odpuścił sobie swoje zwyczajowe znikanie wieczorami, szkoda, że dopiero teraz, kiedy ona się domyślała, bo to była dla niej tortura. Za każdym razem kiedy mówił, że musi z kimś porozmawiać i zostawiał ją na kilkanaście minut ona prawie dusiła się próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Zastanawiała się czy w końcu się przyznać czy mu powiedzieć, obecnie to była jej jedyna rozrywka, jedyna rzecz, która mogła ją rozbawić. Jednak tak bardzo chciała zobaczyć wyraz jego twarzy kiedy w końcu mu powie...
Z ulgą zauważyła, że byli już praktycznie sami, tylko czasami ktoś ich mijał. Dzięki Mocy. Nawet nie wiedziała, że ledwie oddycha do czasu, aż w końcu wzięła naprawdę głęboki wdech i rozluźniła napięte ramiona. Opuściła głowę i lekko nią pokręciła. Nie miała pojęcia jak te wszystkie senatorki, królowe i tym podobne wysoko postawione osoby mogły cały czas tak chodzić z uniesionymi głowami. Ją najzwyczajniej cholernie bolała szyja. Wyciągnęła dłoń i rozmasowała kark. Mogła wiele znieść, ale to ją po prostu irytowało.
- Koniec przedstawienia? - Zapytał Anakin. Spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
- Drugiego aktu nie będzie. - Odpowiedziała unosząc lekko kącik ust w półuśmiechu.
- Tak myślisz? - Uniósł brew. Wyglądał na zmęczonego, nawet nie próbował z niej żartować. I musiała przyznać mu rację. To nie będzie tylko drugi akt, będzie ich o wiele więcej, chyba, że opanuje niewidzialność.
- Myślę, że mam to gdzieś. - Mruknęła odwracając wzrok.
- Nie masz tego gdzieś, chcesz udawać, że tak jest, żeby wszyscy myśleli, że wcale cię to nie rusza. - Odparł kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Rycerzyku, wiem, że trochę mnie ominęło, ale nie sądziłam, że w tak krótkim czasie zostaniesz psychologiem. - Westchnęła podchodząc do drzwi swojego pokoju. Nie miała pojęcia kiedy tu dotarła.
- Ahsoka, znam cię wystarczająco długo, żeby widzieć co się z tobą dzieje. - Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu.
Potrząsnęła głową i otworzyła drzwi wchodząc do małego pomieszczenia, w którym mieszkała odkąd pamiętała. Przez okno wpadało pomarańczowe światło, łóżko było pościelone, na szafce nocnej leżał datapad, częściowo zakryty niedbale rozrzuconymi kartkami, pod ścianą w pobliżu drzwi leżały rozbite kawałki szkła.
Westchnęła cicho i wyjrzała przez okno, za którym przesuwał się ruch powietrzny nad miastem. Kilka dni temu zastanawiała się czy jeszcze kiedykolwiek popatrzy na górne poziomy miasta, wydawały się takie odległe, że były prawie nierealne. Nie potrafiłaby żyć na niższych poziomach, nigdy by się do tego nie przyzwyczaiła. Teraz, kiedy znowu patrzyła na miasto z wysokości czuła się jak ptak wypuszczony z klatki. Jednym płynnym ruchem obróciła się w stronę Anakina i oparła się o parapet.
- Wiesz, masz rację. - Stwierdziła wzruszając ramionami. - Najchętniej większość członków rady zdzieliłabym po twarzy tak, że ślady po moich paznokciach zostałyby im przez miesiąc. - Przyznała patrząc prosto na niego. - Ale tego nie zrobię bo mieliby dowód na to, że w jakiś sposób mnie obchodzą.
Anakin popatrzył na nią jakby pierwszy raz ją widział, a ona wpatrywała się mu prosto w oczy nie zmieniając wyrazu twarzy. Wiedziała co teraz myśli, że mówi jakby nie była sobą, nie poznawał jej.
- I nie patrz na mnie jakby wyrósł mi ogon. Na moim miejscu mówiłbyś tak samo, chociaż podejrzewam, że byłyby to o wiele mocniejsze słowa. - Dodała kręcąc głową z rozbawieniem. Sama sobie się dziwiła, że mówi wszystko tak otwarcie i bezproblemowo, prawie jakby była równa z Anakinem. A przecież nie była, nadal była jego padawanką, chociaż był dla niej bardziej jak brat.
- Masz rację, już ci mówiłem co o tym myślę. Rada albo chce udawać, że są bez winy, albo sami w to wierzą.
- Wiem, ale nie chce mi się o nich gadać, możesz skończyć? - Poprosiła. Przyłapała się na tym, że przeplata między palcami swój warkoczyk padawana. Teraz spojrzała na niego i westchnęła cicho. Nagle wydał się jej o wiele cięższy, jakby był z ołowiu. - Dalej jestem twoją padawanką, prawda? - Zapytała cicho z niepewnością w oczach. Wydawało jej się, że to jest najgłupsze pytanie jakie mogła zadać, ale po prostu musiała. Nikt jej tego nie powiedział.
- Oczywiście, Smarku, jak mogłoby być inaczej? - Odpowiedział podchodząc do niej. Popatrzyła na niego uśmiechając się z ulgą.
- No bo... Sama nie wiem. Nikt tego nie powiedział... Wiem, że to głupie. - Westchnęła potrząsając głową. - Po prostu... - Przestała mówić kiedy ją przytulił. Przez chwilę nie reagowała, otworzyła szeroko oczy jednak szybko je zemknęła i wtuliła się w niego. - Ja już nic nie wiem. - Powiedziała cicho niechętnie zauważając, że lekko drży. Anakin chyba to wyczuł bo pogłaskał ją uspokajająco po plecach.
- Spokojnie, Smarku.
Potrząsnęła głową spazmatycznie łapiąc oddech.
-Ale... Co o mnie powiedzą klony? Rex widział jak z nimi walczyłam. - Wyszeptała czując, że znowu pieką ją oczy. - Jak ja mam im się pokazać? - Skuliła się ukrywając twarz w jego ramieniu.
To było najgorsze, o czym mogła teraz pomyśleć. Nie zabiła żadnego klona, nie potrafiłaby, ale uciekając musiała z nimi walczyć i nie umiała sobie tego wybaczyć. Ci żołnierze przez te kilka lat stali się dla niej czymś podobnym do rodziny, a przecież rodziny nie ogłusza się uciekając przed czymś, czego się nie zrobiło. Czy jeszcze kiedyś popatrzą na nią tak, jak dawniej? Wybaczą jej? Zaufają?
- Normalnie, Ahsoko, nie gadaj głupot. Znają sytuację, na pewno nikt nie będzie miał do ciebie żalu. - Próbował ją przekonać Anakin. - Jeżeli ktokolwiek będzie miał z tobą jakiś problem osobiście dopilnuję, żeby za to odpowiedział. - I to miało ją uspokoić?! Coś mu nie wychodziło.
- A co jeżeli... jeżeli sama nie potrafię... - zająknęła się czując, że jej policzki robią się wilgotne.
- Przestań, robiłaś to, co uważałaś za konieczne, nie miałaś wyboru. - Odpowiedział sadzając ją na parapecie jakby nic nie ważyła.
Nie mogła przestać płakać. Już nie myślała jedynie o klonach. Myślała o wszystkim, co ostatnio się z nią działo, zaczynając od tego czemu to musiała być właśnie ona. Czemu Barrissa zrobiła to akurat jej? Dawniej się przyjaźniły, dwa tygodnie temu nie miałaby co do tego żadnych wątpliwości, więc jak ona mogła coś tak podłego zrobić właśnie jej? To mógł być ktokolwiek, więc czemu właśnie na nią padło?! Czuła się jakby została zdradzona jeszcze raz przez sam fakt, że to właśnie ona została w to wciągnięta.
Straciła rachubę czasu siedząc i po cichu płacząc w ramię Anakina. Czuła się naprawdę głupio. Wcześniej nigdy nie płakała przy nim, obojętnie jak źle było. Zawsze wiedzieli kiedy coś było nie tak, ale nigdy nie pozwoliła sobie na taką słabość przed swoim mistrzem, chociaż teraz był dla niej bardziej jak brat. A przez ostatnie kilka dni zachowywała się jak rozchwiana emocjonalnie małolata, która nie potrafiła sobie poradzić z własnymi emocjami.
Całą siła woli zmusiła się do otworzenia oczu, powstrzymania łez i odsunięcia się od niego.
- Przepraszam, ja... - Mruknęła ocierając policzki i oczy wierzchem dłoni.
- Nie masz za co, Ahsoko. - opowiedział zastępując jej dłonie własnymi. Zadrżała kiedy przejechał kciukiem po jej mokrym policzku, ale nic na to nie powiedziała.
- Właśnie, że mam. Od kilku dni zachowuję się jak kompletne dziecko. - westchnęła uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Przesadzasz, to nie twoja wina, sporo przeszłaś i tyle. - Nie patrzyła na niego, ale mogła sobie doskonale wyobrazić jak wywraca oczami i uśmiecha się pocieszająco, typowy Rycerzyk. - I nie pyskuj mi ten jeden raz. - Dodał kiedy już otwierała usta, żeby odpowiedzieć.
Zamiast cokolwiek powiedzieć ziewnęła cicho i przetarła oczy. Naprawdę chciała się w końcu położyć i zasnąć. Już zdążyła zauważyć, że zrobiło się całkowicie ciemno.
- Powiedzmy, że muszę się z tobą zgodzić. - Mruknęła zsuwając się z parapetu. - Poza tym dawno nie spałam na normalnym łóżku, a przynajmniej nie tyle, ile bym chciała. - Westchnęła przeciągając się. Ostatnio spała albo w miejscach nienadających się do spania, albo na twardej pryczy w celi, ale i tak mogła przespać co najwyżej kilka marnych godzin.
- Idź spać, przyda ci się. - Stwierdził opierając się o ścianę.
- Dzięki za pozwolenie mamo. - Prychnęła cicho z lekkim rozbawieniem. - I nie patrz tak na ten komunikator, tylko po prostu zadzwoń. - Dodała widząc czym nagle zainteresował się jej mistrz.
Oczywiście, w końcu było już tak późno... Na pewno myślał o Padme, dałaby sobie za to uciąć obie ręce i nogę. I naprawdę ją to bawiło. Miała wrażenie, że zaraz wyzna miłość urządzeniu trzymanemu w dłoniach. A kiedy widziała jak stara się utrzymać w tajemnicy swój związek miała wrażenie, że to jest lepsze niż jakakolwiek komedia. Że też szybciej się nie domyśliła...
- A kto powiedział, że mam zamiar gdzieś dzwonić? - Zapytał unosząc na nią wzrok.
- Ostatnio ciągle to robisz... Poza tym patrzysz na ten komunikator jak na miłość życia. - Zaśmiała się. - Ale z drugiej strony... Zamiast dzwonić mógłbyś przestać udawać i po prostu tam pójść. - Stwierdziła wpatrując się w niego z rozbawieniem w lekko zaczerwienionych od łez oczach.
- Gdzie miałbym iść? - Wydawał się naprawdę zaskoczony, chociaż to pewnie przez to, że dawała mu do zrozumienia, że coś podejrzewa.
- Przestań udawać, że nie wiesz o czym mówię, bo oboje wiemy, tylko ty nie wiesz, że ja wiem. - Wywróciła oczami. - A jak tam będziesz to pozdrów Padme. - Dodała parskając cichym śmiechem.
Nie wiedziała czego się spodziewała, ale na pewno nie tego, że się zarumieni, może tak ledwie zauważalnie, ale jednak.
- Chwila... Skąd ty...? - Teraz przyglądał się jej szeroko otwartymi oczami z wyrazem porządnego zaskoczenia na twarzy.
- Na Moc... Masz mnie za głupią, ślepą, głuchą czy wszystko na raz? - Zapytała poważniejąc. Skrzyżowała dłonie na piersi i wpatrywała się w niego spod przymrużonych powiek.
- Nic z tego, o tobie nie powiedziałem...
- Ale zachowujesz się jakbym właśnie taka była. Wiesz, naprawdę bawią mnie te wasze niby niezauważalne wyznania miłości. - Pokręciła głową i wymownie wzniosła oczy na sufit. - Myślicie, że nic nie widzę, ale jest na odwrót... Tylko dopiero niedawno zrozumiałam o co chodzi. - Dobrze wiedziała, że na nią patrzy i jako tako stanowiło to dodatek do zabawy. Na pewno próbował zrozumieć jak się domyśliła i ile wiedziała, pewnie też zastanawiał się jakim cudem w ogóle się domyśliła.
- Jak? - Zapytał w końcu, a to pytanie przez chwilę wisiało między nimi.
- Zawsze dało się zauważyć, że... No jesteście ze sobą trochę bliżej, ale zrozumiałam dopiero kiedy przyszliście razem do mnie, kiedy... No wiesz. - Końcówkę wypowiedziała prawie szeptem. - Poza tym myślałeś, że nie wyda mi się podejrzane, że nagle zamiast znikać po prostu dzwonisz? - Zaśmiała się.
- Racja. - Pokręcił głową jakby dopiero to do niego dotarło. - Przepraszam, Smarku, może...
- Żadne może, powiedzmy, że wspaniałomyślnie wybaczę ci wszelkie grzechy, kłamstwa i zbrodnie, ale teraz zamiast próbować się nieskładnie tłumaczyć zbieraj się i ruszaj tą swoją bohaterską dupę, bo inaczej sama cię zaprowadzę. - Ucięła mu starając się brzmiąc tak poważnie, jak tylko potrafiła.
Teraz naprawdę go zaskoczyła, nigdy tak z nim nie rozmawiała. Miało się wrażenie, że była gotowa ukarać go za nieposłuszeństwo jak małego chłopca.
- I ciebie tak kochają młodziki? Chyba zacznę im współczuć. - Zaśmiał się widząc jej groźną minę.
- Zbaczasz z tematu... A co do zboczeń: spróbuj tylko przedwcześnie zrobić ze mnie ciotkę, a obiecuję ci, że popamiętasz mnie na wieki. I zamiast stać i patrzeć na mnie jakbyś pierwszy raz widział mnie na oczy zabieraj się stąd. - Tym razem zamiast czekać na jego reakcję wykorzystała jego zaskoczenie i wypchnęła go z pokoju.
- Hej! Co cię nagle interesuje moje...
- Och, poważnie powiesz to głośno? Tak, wiem jak się robi dzieci, nie potrzebuję wykładu i nie potrzebuję informacji co wy tam robicie, naprawdę, nie chcę wiedzieć. A teraz już cię nie widzę bo ta rozmowa robi się dziwna. - Syknęła ostatni raz go popychając.
Jeszcze obejrzał się na nią, ale ona dała mu wyraźny znak rękami, że ma się zabierać. Zaśmiała się kręcąc głową z niedowierzaniem, że właśnie to zrobiła po czym zamknęła drzwi do swojego pokoju i padła na łóżko wzdychając cicho.
~~~
"Napiszę coś na poważnie." Pomyślała Des, a kiedy otworzyła posta wszystko poszło się j*ać! No może przynajmniej na końcu. No, ale musiałam no... I nie gadać mi tu, że Ahsoka nie wiedziała bo wiedziała. Może mam sklerozę, ale pamiętam, że to jej "Wiem." na sam koniec oznaczało, że wie o Anidali, ha oficjalnie potwierdzone, a kto ma problem... Cóż, to nie mój problem. The End! Znając mnie nie napiszę nic przez pierdyliard lat świetlnych, więc od razu dodam: Wesołego jajka! Wika, wybacz, ale w prezencie nie dostaniesz niczego w stylu "Anakin się rozmnożył, bój się galaktyko!". I tak mnie kochasz :3
Soł... Odmeldowuję się
Des/Lucy out
środa, 2 kwietnia 2014
Prolog
Sala Wysokiej* Rady Jedi była oświetlona przez pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Młoda Togrutanka stała naprzeciw sześciu mistrzów i jednego rycerza Jedi. Nic nie powiedziała, nie wykonała żadnego zbędnego ruchu, po prostu stał i patrzyła w oczekiwaniu. Bo ona nie była zobowiązana do niczego wobec nich i każdy przyznałby jej rację. Może i była siedemnastoletnim szczeniakiem, którego można było posądzić o dziecinnego focha, ale w tej sytuacji nie miała sobie zupełnie nic do zarzucenia. Patrzyła na nich zachowując obojętny wyraz twarzy, pomijała jedynie Anakina, to nie była jego wina. On chciał dobrze, nikt nie musiał jej tego tłumaczyć. Ale cała Rada, z której połowa właśnie stała przed nią była winna wszystkiemu, co jej się stało.
I pomyśleć, że miałam ich za rodzinę, przynajmniej w jakimś stopniu. Prawie słyszała swoje ciche prychnięcie, od którego powstrzymała się jedynie dla zachowania pozorów. Rodzina nie oskarżyłaby jej o coś takiego, nie wydałaby jej na śmierć, nie zrobiłaby niczego z tego, co oni zrobili. I to ją bolało najbardziej. Zdradzili ją, nie ufali jej, potraktowali jak zwykłego przestępcę, którym nie była. Starzy hipokryci! Mówili, że trzeba zaufać Mocy, gdyby chociaż łaskawie spróbowali posłużyć się tą umiejętnością to wiedzieliby, że mówiła prawdę. I co? Oskarżyli ją o kłamstwa, wyrzucili z Zakonu jakby nic nie znaczyła i praktycznie skazali na śmierć. A wystarczyłoby posłużyć się jedną z podstawowych umiejętności. Pomijając już to, że powinni jej chociaż w pewnym stopniu ufać. Czy nie udowodniła, że jest coś warta? Że można jej ufać? Że nie jest taka podła? Może i była tylko nic niewartą uczennicą, ale to powinni wiedzieć! Tylko Anakin jej wierzył, tylko on tak naprawdę chciał jej pomóc.
Pierwszy odezwał się do niej mistrz Plo. Popatrzyła na niego i poczuła ukłucie w sercu. Był dla niej jak ojciec, którego nigdy nie miała. Kiedy większość mistrzów wydawała się jej tak odległa jakby byli oni jakimiś nierealnymi istotami, on był dla niej najbliższą osobą poza Anakinem. I tak naprawdę nie potrafiła uwierzyć, że on też był przeciwko niej, wiedziała, że jej ufał... A kiedy ją przeprosił poczuła się jakby zaraz maska obojętności miała z niej opaść. Chciała być znowu małą dziewczynką, która bezkarnie mogłaby się przytulić do niego. Nie mogła. Nie była już małą dziewczynką.
Później każdy z obecnych mistrzów dodawał coś od siebie, że niedawne wydarzenia mogą uznać, za próbę jej siły, że Moc działa na niezbadanych ścieżkach i inne bzdety, które byłe jedynie zwykłą próbą wykrętów od odpowiedzialności. I już nikt poza mistrzem Plo jej nie przeprosił. A ona chciała przerwać i wywrzeszczeć im prosto w twarze wszystko, co sądziła o takim zachowaniu, że to czysta hipokryzja, że unikają odpowiedzialności, że nie mają dość godności, żeby przyznać się do popełnienia błędu. Ba, gigantycznych rozmiarów błąd, który mógł ją kosztować życie! I mówili o tym z takim spokojem? Teraz naprawdę chciała ich pobić.
Zachowała obojętność do końca przemowy mistrza Yody. Wtedy Anakin podszedł do niej. Popatrzyła na niego, ale w jej oczach nadal nie dało się zauważyć jakichkolwiek głębszych uczuć. Oczywiście tylko udawała i oboje to wiedzieli. Już wcześniej wysłuchał jej monologu na temat tego co sądzi o Radzie i wszystkim co związane było z ostatnimi wydarzeniami z jej życia. Wtedy pierwszy raz nie przerwał jej ani na chwilę, nie upomniał, nie wspomniał nawet nic o przekleństwach czy panowaniu nad sobą. Po prostu słuchał, patrzył jak wyżywa się na przypadkowych przedmiotach, powiedział, że rozumie, a potem przytulił. Wtedy rozpłakała się jak dziecko. Kiedy wszystko z siebie wyrzuciła nie zostało nic poza bezsilnością i bólem. Bo to bolało, świadomość, że wszystko, w co wierzyła rozpadało się na jej oczach, że nie mogła już prawie nikomu zaufać. Zmęczenie, frustracja i emocje hamowane przez wszystkie te okropne dni w końcu przekroczyły dopuszczalny poziom i w jednej chwili uczyniły z niej bezbronną istotkę, która nie była w stanie nawet samodzielnie ustać. Pierwszy raz pozwoliła sobie na taką otwartość przy nim, ale nie czuła wstydu. Miała do tego prawo.
- Proszą cię o powrót, Ahsoko. - powiedział sięgając do kieszeni. - Ja cię proszę. - Poczuła jak coś w niej drgnęło i nie mogła dłużej udawać. Popatrzyła na niego czując, że oczy zaczynają ją piec. Głupie oczy, czemu muszą ją zdradzać? Ledwie powstrzymała drżenie rąk. Widziała, co trzymał na otwartej dłoni. Jej warkoczyk padawana, który został zmuszony sam jej odebrać zaledwie kilka dni temu.
Patrzył na nią jakby był pewien, że zna odpowiedź. Mimo wszystko nadal wierzył, że zostanie. A ona nie wiedziała co zrobić. Bała się. Czegokolwiek by nie postanowiła męczyłoby ją to potem do końca życia. Co miałaby zrobić gdyby odeszła? Nie miała co ze sobą zrobić. Całe jej życie było związane z byciem Jedi, bez tego nie miała nic. Ale powrót oznaczałby, że zgodziła się z Radą, że pozwoli im myśleć, że oddali jej przysługę. I wiedziała, że Zakon tak naprawdę jest zepsuty właśnie przez Radę, która dbała głównie o swoje interesy. Dopóki to się nie zmieni nie będzie lepiej. Nie chciała dalej życia w fałszywej sławie, była żyjącym dowodem na to, jaka Rada jest naprawdę. Jeżeli odejdzie może w końcu coś się zmieni? Albo chociaż inni zauważą problem.
W pomieszczeniu panowała cisza. Wszyscy czekali na odpowiedź Togrutanki, która z wahaniem patrzyła to na Anakina to na warkoczyk padawana. Jej dłonie lekko drżały kiedy niezdecydowana wyciągała je w stronę ręki Skywalkera, a po chwili cofała. Nikt nie mógł jej pomóc w tym wyborze, a ona wyglądała jakby miała się załamać. Na wierzch wypływała cała jej niewinność, która jakimś cudem jeszcze przetrwała. Anakin chciałby móc jej pomóc, ale nie wiedział jak. Nie mógłby jej przekonywać, żeby została, nie po tym, co już się stało. On po czymś takim na pewno chciałby odejść, jednak patrząc na nią nie mógł powstrzymać chęci zachowania się jak kompletny egoista. Bo mimo wszystko nie chciał pozwolić jej odejść, nie mógł... To była Ahsoka, jego mały, albo już nie taki mały Smark, jak mógł pozwolić jej odejść? Nie potrafiłby się z tym pogodzić. Nie mógłby spokojnie zasnąć nie mając całkowitej pewności, że jest bezpieczna. Ale kiedy patrzył na jej wyraz twarzy już słyszał odmowę i czuł się jakby fragment jego serca był powoli wyrywany mu z piersi.
- Mistrzu ja... - Ahsoka zachłysnęła się powietrzem próbując dokończyć wypowiedź. Nie mogła. Spojrzała mu w twarz i nie mogła skończyć zdania. Miała go przeprosić i powiedzieć, że nie wróci, ale coś ją powstrzymywało. Czy naprawdę tak to zakończy? Odejdzie z opuszczoną głową tracąc wszystko, co miała? Czy to było wyjście? Nie chciała wracać bo Rada jej nie zaufała i ona nie ufała im, bo przez nich cały Zakon był zepsuty. Coś jej mówiło, że to nie było już jej miejsce. Ale czy potrafiłaby odejść skoro nawet nie mogła tego powiedzieć? Gdyby to zrobiła nie dość, że zostałaby ofiarą, czego nie chciała, to nic by to nie dało. Rada nadal byłaby taka sama, bo nic nie zmieni usposobienia jej członków, bynajmniej części z nich. A ona przy okazji zraniłaby wszystkich, którym na niej zależało. Uświadomiła to sobie patrząc na Anakina. Mimo, że się starał znała go za dobrze, żeby nie wiedzieć co się dzieje. Wiedziała, że będzie cierpiał i nie mogłaby żyć z samą sobą gdyby pozwoliła, żeby tak się działo. A przecież nie chodziło tylko o niego.
- Wrócę. - powiedziała ledwie słyszalnym głosem wędrując wzrokiem w dół, na swoje buty. W kilka krótkich chwili przestała pojmować co było lepszym wyjściem, teraz jednak pojawiało się coraz więcej wątpliwości i wstyd, że nie odpowiedziała inaczej. Jednak już postanowiła. Zostanie, a ci hipokryci popamiętają ją. Poza tym kiedyś będą musieli umrzeć, wtedy przyjdzie kolej, żeby ktoś inny zajął ich miejsca, ktoś lepszy...
Uniosła wzrok na Anakina, który patrzył na nią z niekrytym niedowierzaniem i ulgą. Była pewna, że to nie tylko to, ale jednak trzeba było udawać, że chociaż trochę się nad sobą panuje.
- Ale skończmy już tą rozmowę, chcę w końcu o tym zapomnieć. - dodała nieco głośniej i mimo proszącego, niewinnego tonu nie dało się ukryć, że posłała jadowite spojrzenie w stronę mistrzów. Udawali, że tego nie widzą. Mogliby chociaż udawać, że czują się minimalnie winni. W końcu stwierdziła, że to przecież musi być poniżej ich godności... Może nie wszystkich. Upomniała się przypominając sobie o mistrzu Plo.
Anakin krótko skinął głową i nie czekając na odpowiedź któregoś z członków Rady zabrał ją do wyjścia. Dopiero kiedy sami jechali windą bez żadnego ostrzeżenia przytulił ją mocniej niż kiedykolwiek. Odwzajemniła uścisk czując, że jej stopy znalazły się kawałek nad podłożem. To było najlepsze zapewnienie, że wybrała dobrze.
I pomyśleć, że miałam ich za rodzinę, przynajmniej w jakimś stopniu. Prawie słyszała swoje ciche prychnięcie, od którego powstrzymała się jedynie dla zachowania pozorów. Rodzina nie oskarżyłaby jej o coś takiego, nie wydałaby jej na śmierć, nie zrobiłaby niczego z tego, co oni zrobili. I to ją bolało najbardziej. Zdradzili ją, nie ufali jej, potraktowali jak zwykłego przestępcę, którym nie była. Starzy hipokryci! Mówili, że trzeba zaufać Mocy, gdyby chociaż łaskawie spróbowali posłużyć się tą umiejętnością to wiedzieliby, że mówiła prawdę. I co? Oskarżyli ją o kłamstwa, wyrzucili z Zakonu jakby nic nie znaczyła i praktycznie skazali na śmierć. A wystarczyłoby posłużyć się jedną z podstawowych umiejętności. Pomijając już to, że powinni jej chociaż w pewnym stopniu ufać. Czy nie udowodniła, że jest coś warta? Że można jej ufać? Że nie jest taka podła? Może i była tylko nic niewartą uczennicą, ale to powinni wiedzieć! Tylko Anakin jej wierzył, tylko on tak naprawdę chciał jej pomóc.
Pierwszy odezwał się do niej mistrz Plo. Popatrzyła na niego i poczuła ukłucie w sercu. Był dla niej jak ojciec, którego nigdy nie miała. Kiedy większość mistrzów wydawała się jej tak odległa jakby byli oni jakimiś nierealnymi istotami, on był dla niej najbliższą osobą poza Anakinem. I tak naprawdę nie potrafiła uwierzyć, że on też był przeciwko niej, wiedziała, że jej ufał... A kiedy ją przeprosił poczuła się jakby zaraz maska obojętności miała z niej opaść. Chciała być znowu małą dziewczynką, która bezkarnie mogłaby się przytulić do niego. Nie mogła. Nie była już małą dziewczynką.
Później każdy z obecnych mistrzów dodawał coś od siebie, że niedawne wydarzenia mogą uznać, za próbę jej siły, że Moc działa na niezbadanych ścieżkach i inne bzdety, które byłe jedynie zwykłą próbą wykrętów od odpowiedzialności. I już nikt poza mistrzem Plo jej nie przeprosił. A ona chciała przerwać i wywrzeszczeć im prosto w twarze wszystko, co sądziła o takim zachowaniu, że to czysta hipokryzja, że unikają odpowiedzialności, że nie mają dość godności, żeby przyznać się do popełnienia błędu. Ba, gigantycznych rozmiarów błąd, który mógł ją kosztować życie! I mówili o tym z takim spokojem? Teraz naprawdę chciała ich pobić.
Zachowała obojętność do końca przemowy mistrza Yody. Wtedy Anakin podszedł do niej. Popatrzyła na niego, ale w jej oczach nadal nie dało się zauważyć jakichkolwiek głębszych uczuć. Oczywiście tylko udawała i oboje to wiedzieli. Już wcześniej wysłuchał jej monologu na temat tego co sądzi o Radzie i wszystkim co związane było z ostatnimi wydarzeniami z jej życia. Wtedy pierwszy raz nie przerwał jej ani na chwilę, nie upomniał, nie wspomniał nawet nic o przekleństwach czy panowaniu nad sobą. Po prostu słuchał, patrzył jak wyżywa się na przypadkowych przedmiotach, powiedział, że rozumie, a potem przytulił. Wtedy rozpłakała się jak dziecko. Kiedy wszystko z siebie wyrzuciła nie zostało nic poza bezsilnością i bólem. Bo to bolało, świadomość, że wszystko, w co wierzyła rozpadało się na jej oczach, że nie mogła już prawie nikomu zaufać. Zmęczenie, frustracja i emocje hamowane przez wszystkie te okropne dni w końcu przekroczyły dopuszczalny poziom i w jednej chwili uczyniły z niej bezbronną istotkę, która nie była w stanie nawet samodzielnie ustać. Pierwszy raz pozwoliła sobie na taką otwartość przy nim, ale nie czuła wstydu. Miała do tego prawo.
- Proszą cię o powrót, Ahsoko. - powiedział sięgając do kieszeni. - Ja cię proszę. - Poczuła jak coś w niej drgnęło i nie mogła dłużej udawać. Popatrzyła na niego czując, że oczy zaczynają ją piec. Głupie oczy, czemu muszą ją zdradzać? Ledwie powstrzymała drżenie rąk. Widziała, co trzymał na otwartej dłoni. Jej warkoczyk padawana, który został zmuszony sam jej odebrać zaledwie kilka dni temu.
Patrzył na nią jakby był pewien, że zna odpowiedź. Mimo wszystko nadal wierzył, że zostanie. A ona nie wiedziała co zrobić. Bała się. Czegokolwiek by nie postanowiła męczyłoby ją to potem do końca życia. Co miałaby zrobić gdyby odeszła? Nie miała co ze sobą zrobić. Całe jej życie było związane z byciem Jedi, bez tego nie miała nic. Ale powrót oznaczałby, że zgodziła się z Radą, że pozwoli im myśleć, że oddali jej przysługę. I wiedziała, że Zakon tak naprawdę jest zepsuty właśnie przez Radę, która dbała głównie o swoje interesy. Dopóki to się nie zmieni nie będzie lepiej. Nie chciała dalej życia w fałszywej sławie, była żyjącym dowodem na to, jaka Rada jest naprawdę. Jeżeli odejdzie może w końcu coś się zmieni? Albo chociaż inni zauważą problem.
W pomieszczeniu panowała cisza. Wszyscy czekali na odpowiedź Togrutanki, która z wahaniem patrzyła to na Anakina to na warkoczyk padawana. Jej dłonie lekko drżały kiedy niezdecydowana wyciągała je w stronę ręki Skywalkera, a po chwili cofała. Nikt nie mógł jej pomóc w tym wyborze, a ona wyglądała jakby miała się załamać. Na wierzch wypływała cała jej niewinność, która jakimś cudem jeszcze przetrwała. Anakin chciałby móc jej pomóc, ale nie wiedział jak. Nie mógłby jej przekonywać, żeby została, nie po tym, co już się stało. On po czymś takim na pewno chciałby odejść, jednak patrząc na nią nie mógł powstrzymać chęci zachowania się jak kompletny egoista. Bo mimo wszystko nie chciał pozwolić jej odejść, nie mógł... To była Ahsoka, jego mały, albo już nie taki mały Smark, jak mógł pozwolić jej odejść? Nie potrafiłby się z tym pogodzić. Nie mógłby spokojnie zasnąć nie mając całkowitej pewności, że jest bezpieczna. Ale kiedy patrzył na jej wyraz twarzy już słyszał odmowę i czuł się jakby fragment jego serca był powoli wyrywany mu z piersi.
- Mistrzu ja... - Ahsoka zachłysnęła się powietrzem próbując dokończyć wypowiedź. Nie mogła. Spojrzała mu w twarz i nie mogła skończyć zdania. Miała go przeprosić i powiedzieć, że nie wróci, ale coś ją powstrzymywało. Czy naprawdę tak to zakończy? Odejdzie z opuszczoną głową tracąc wszystko, co miała? Czy to było wyjście? Nie chciała wracać bo Rada jej nie zaufała i ona nie ufała im, bo przez nich cały Zakon był zepsuty. Coś jej mówiło, że to nie było już jej miejsce. Ale czy potrafiłaby odejść skoro nawet nie mogła tego powiedzieć? Gdyby to zrobiła nie dość, że zostałaby ofiarą, czego nie chciała, to nic by to nie dało. Rada nadal byłaby taka sama, bo nic nie zmieni usposobienia jej członków, bynajmniej części z nich. A ona przy okazji zraniłaby wszystkich, którym na niej zależało. Uświadomiła to sobie patrząc na Anakina. Mimo, że się starał znała go za dobrze, żeby nie wiedzieć co się dzieje. Wiedziała, że będzie cierpiał i nie mogłaby żyć z samą sobą gdyby pozwoliła, żeby tak się działo. A przecież nie chodziło tylko o niego.
- Wrócę. - powiedziała ledwie słyszalnym głosem wędrując wzrokiem w dół, na swoje buty. W kilka krótkich chwili przestała pojmować co było lepszym wyjściem, teraz jednak pojawiało się coraz więcej wątpliwości i wstyd, że nie odpowiedziała inaczej. Jednak już postanowiła. Zostanie, a ci hipokryci popamiętają ją. Poza tym kiedyś będą musieli umrzeć, wtedy przyjdzie kolej, żeby ktoś inny zajął ich miejsca, ktoś lepszy...
Uniosła wzrok na Anakina, który patrzył na nią z niekrytym niedowierzaniem i ulgą. Była pewna, że to nie tylko to, ale jednak trzeba było udawać, że chociaż trochę się nad sobą panuje.
- Ale skończmy już tą rozmowę, chcę w końcu o tym zapomnieć. - dodała nieco głośniej i mimo proszącego, niewinnego tonu nie dało się ukryć, że posłała jadowite spojrzenie w stronę mistrzów. Udawali, że tego nie widzą. Mogliby chociaż udawać, że czują się minimalnie winni. W końcu stwierdziła, że to przecież musi być poniżej ich godności... Może nie wszystkich. Upomniała się przypominając sobie o mistrzu Plo.
Anakin krótko skinął głową i nie czekając na odpowiedź któregoś z członków Rady zabrał ją do wyjścia. Dopiero kiedy sami jechali windą bez żadnego ostrzeżenia przytulił ją mocniej niż kiedykolwiek. Odwzajemniła uścisk czując, że jej stopy znalazły się kawałek nad podłożem. To było najlepsze zapewnienie, że wybrała dobrze.
~~~
Okey, prolog jest, czyli jednak nie wyobcowałam się z fandomu. Można to określić jako "Des znowu postanowiła się zbuntować przeciwko nieleżącym jej wątkom i zakończeniom." Ja anarchistka. Piszę to o godzinie 0.33, a jutro zapieprzam do szkoły, to chyba coś oznacza nie? No i zaznaczam: bez pierdolenia mi tu o Anisoce, bo to, co tu się stworzyło to akurat czysto nieromantyczne relacje. Nie powiem nic o rodzeństwie bo na mój obecny status czytania pewnej serii shipuję razem brata i siostrę... Nie dopowiem nic na swoją obronę bo spojler. Widać, że nie zmieniłam jedynie ff, ale... No trochę się zmieniło. Będą nowe OC (wiadomo kto kogo już pokochał) i ogółem charaktery się trochę odmienią, chyba wiadomo czyj najbardziej. I tak, fragmenty można uznać za zaskakująco nie w moim stylu... Ostatnio wręcz połknęłam na raz dwie genialne książki, to przez to.
*Nie wiem czy dawać to "Wysokiej" czy nie, ale stwierdziłam, że bez tego wygląda łyso jak łeb Pitbulla, a nie chcę z nim duetu, więc to jest jakieś takie bezsensowne usprawiedliwienie.
** Dla tych bardziej ogarniętych w nieogarniętości internetów: nie będzie seksów w windzie, nawet czysto bezuczuciowych! Kocham Was Zboki <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)