sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 4

                Siedział na brzegu platformy lądowniczej ignorując przynajmniej połowę przepisów BHP. Nathaniela Shane’a nie obchodziło coś tak głupiego, jak BHP – jeżeli chciał posiedzieć z nogami dyndającymi X kilometrów nad ziemią, to będzie tak siedział. Lubił czasami pogapić się na przelatujące pojazdy przy okazji barwnie hejtując wstrętną pogodę, lub coś w ten deseń. Mógłby na palcach jednej ręki policzyć dni, podczas których na tej planecie niebo było w innym odcieniu, niż szary, przez czas dłuższy niż kilka marnych godzin. Coruscant i ten przybijając klimat. Pomyśleć, że na takiej planecie były najwyższe budynki w Galaktyce. Raj dla samobójców!
                Chłopak delikatnie potrząsnął głową przy okazji roztrzepując złote włosy. Od razu szybko je poprawił upominając się, że przecież musi jakoś wyglądać przed przybyciem reszty towarzystwa… Bliżej nieokreślonego towarzystwa. Ach ten jego kochany mistrz… Wyciągnął go z sali treningowej zaraz po zniknięciu Ahsoki i zmuszając do opuszczenia biednego Jamesa. I w imię czego? W imię cholernego „Później się dowiesz.”, powiedziałby co o tym myśli gdyby nie szacunek do starszego Jedi. Mógł chociaż wyposażyć się w Jamesa, ale nie, po co mu kumpel? Bądź sobie człowieku sam! Naprawdę lubił być sam, ale James był tym wyjątkiem, który mógł tą samotność zakłócać. Ahsoka nie pytała, czy może, po prostu się pojawiała. Przynajmniej taka była jego najnowsza filozofia. I tak w sumie to czegoś się dowiedział, a była to informacja, która wręcz nakłaniała go do podwyższenia statystyk samobójstw o kolejną osobę. Misja dyplomatyczna czy coś w tym stylu. D – Y – P – L – O – M – A – T – Y – C – Z – N –A!
                Nienawidził całej tej politycznej paplaniny i czym ci ludzie się jeszcze zajmowali. Nie pojmował tego i nie miał tyle cierpliwości. Szybciej skróciłby przeciwnika o głowę, niż napiłby się z nim herbaty. Może jego postawa nie była pochwalana przez innych Jedi, często określano go mianem narwańca, ale nie przejmował się tym. Starał się hamować, nie był mordercą, ale po prostu krew go zalewała kiedy musiał spędzać kolejne godziny przysłuchując się rozmowie o niczym, bo kilka stron miało bóle dupy o różnym pochodzeniu. I po co to? Głównie po to, żeby nie dojść do niczego sensownego i ustalić datę kolejnego spotkania. Poza tym politycy sami w sobie go irytowali, miał wrażenie, że traktują wszystkich z góry, jakby byli mądrzejsi od reszty społeczeństwa już nie mówiąc o tym, że często, bardzo chętnie czerpali wszelkie korzyści ze swojej pozycji społecznej, co przypominało mu, że, niestety, prawie nie byłby lepszy od nich. Prawie.
                Znowu potrząsnął głową chcąc odgonić od siebie głupie myśli. Może jednak nie powinien być sam, wtedy przychodziło do niego dziwne myśli i szczątkowe wspomnienia, jeszcze tylko brakowało, żeby zaczął analizować swoje życie. Naprawdę nie znosił samego siebie, kiedy wpadał w taki dziwny stan.
                Z rozmyślań wyrwały go czyjeś głosy, jeden z nich był na tyle znajomy, że od razu poznał właścicielkę. Może jednak jakoś przetrwa politykę, skoro Ahsoka miała cierpieć razem z nim. Z drugiej strony był jej mistrz i Nathe nie wiedział czy to lepiej, czy wręcz na odwrót. Anakin Skywalker był trochę jak jakaś cholerna legenda, każdy o facecie mówi, a kto z nim gadał? No na pewno nie on, Ahsoka bardzo zgrabnie odgradzała swojego mistrza od nich tłumacząc, że nie chce wychodzić na jeszcze bardziej bezczelną. Nie miał pojęcia o co jej chodziło, ona zawsze taka była, ale nasłuchał się już wystarczająco dużo o Wybrańcu i wiedział jedno – to może być długa podróż. Nie chodziło o to, że miał coś do tego Jedi, ale on, Ahsoka i jej mistrz na jednym pokładzie z jakimś politykiem… Cóż, to będzie coś w stylu taniej telenoweli.
                Powoli wstał równocześnie obracając się w stronę dwójki Jedi. Nienawidził tego stanu, kiedy nie wiedział co robić ze swoimi oczami. Powinien patrzeć na Skywalkera czy raczej na Ahsokę? Obojętnie, co by wybrał, czułby się dziwnie, a kiedy gapił się na swoje buty, czuł się jakby czekał na rozdziewiczenie. No po prostu żadna z opcji mu nie odpowiadała, ta trzecia już szczególnie. Nie chodziło o to, że miał jakieś przygody, ale to było nie w jego stylu. W końcu zdecydował się spojrzeć na Togrutankę z nadzieją, że ta go zauważy i nie będzie czuł się niezręcznie. Tak czy siak wyszło dziwnie, bo w momencie, w którym uniósł wzrok, spotkał się ze spojrzeniem jej niebieskich oczu.
                - Tak się zastanawiałem, gdzie się szlajałaś – rzucił zamiast powitania podchodząc w stronę jednej z najlepiej rozpoznawalnych par Jedi. Czuł przy tym spojrzenie Anakina i miał wrażenie, że w powietrzu wisi to niewypowiedziane pytanie „Kim ten szczeniak jest i czemu zna moją uczennicę?”. Jeżeli o to chodziło, to nie miał żadnego problemu. Wyzywający uśmiech, postawa zbuntowanego nastolatka i dumnie uniesiona głowa mówiły same za siebie. Jestem Nathaniel Shane i kiedyś dam wszystkim popalić. Musiał sobie znaleźć lepszy tekst. Wiedział, że Wybraniec zdążył go wysondować Mocą i chyba nie było najgorzej.
                - Bardziej martwiłabym się o ciebie – odparła Ahsoka, kiedy ten się przed nimi zatrzymał. Jedynie ze względu na obecność Skywalkera powstrzymał się przed „pacnięciem” jej w głowę. Kiedyś się doigra, kiedy zostaną sami.
- Padawan Shane, jak mniemam? – Anakin odezwał się, zanim zdążył się odgryźć przyjaciółce. Spojrzał na Skywalkera niechętnie zauważając, że jest nieco niższy od Rycerza Jedi, jednak nie dał nic po sobie poznać. Na razie musiał zachować się jak każdy uczeń. Delikatnie się skłonił w wyrazie szacunku, po czym spojrzał na Rycerza Jedi.
- Wolę, kiedy mówi się do mnie po imieniu.  – Zwracanie się do niego po nazwisku kojarzyło mu się głównie z rzeczami nieprzyjemnymi, mistrzami karcącymi go za złe zachowanie, sztywnymi członkami Rady traktującymi go z góry… W sumie to było jego nazwisko i po prostu przypominało mu, skąd pochodził. Anakin jedynie wzruszył ramionami.
- A ja wolę, kiedy padawan potrafi się zachować – odparował Skywalker.
- Co, w takim razie, robi tu Ahsoka? – Miał nadzieję, że Rycerz Jedi nie odbierze tego negatywnie, kto jak kto, ale Ahsoka nie była osobą z rodzaju tych dobrze ułożonych.
- Wrobili mnie. – Ku jego uldze, Anakin lekko się uśmiechnął.
- Dalej to przeżywasz? – prychnęła zainteresowana.
- Uwaga, panna Tano gryzie! – Nathe cofnął się o pół kroku z udawanym strachem. Nie ukrywał, że cała sytuacja go bawi. Ciskająca piorunami z oczu Ahsoka może i wyglądała groźnie, może i mogłaby rzucić człowiekiem o ścianę, ale oni potrafili to samo.
- Lepiej się módl, żebym cię nie zagryzła zanim dotrze do nas senator Amidala – ofuknęła go Togrutanka.

***

                Ahsoka nigdy nie sądziła, że minuty mogą się tak ciągnąć. Nie miała pojęcia, że Nathe, ten złotowłosy zdrajca, tak świetnie dogada się z Anakinem. Nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby ich nicią porozumienia było obgadywanie jej! I to niby oni tak bardzo się cieszyli po jej oficjalnym powrocie do Zakonu? Zdrajcy!
                Z cichym westchnieniem wcisnęła się głębiej w swój fotel. Nie miała nic do roboty poza oczekiwaniem na koniec podróży, więc zostawało jej kilkanaście godzin. Przynajmniej niedługo pójdą spać, chociaż do tego czasu dwaj najbardziej irytujący faceci w całej cholernej Galaktyce zdążą wymienić się jeszcze miliardem historii pod tytułem „Pośmiejmy się z Ahsoki”. Czy Anakin nie mógł poudawać, że ma coś do zrobienia i po prostu pójść do Padme?! Czy Nathe nie mógł czegoś popsuć, żeby Anakin musiał to naprawić?! Głupia męska solidarność, w tych czasach mogła jedynie liczyć na geja! Mogłaby spróbować rozmowy z Padme, ale… Chyba to była jej najlepsza opcja. Poza tym co złego mogło się stać?
                Powoli wstała ze swojego miejsca rozciągając zesztywniałe kończyny. Zdecydowanie zbyt długo siedziała w jednej pozycji. Ominęła zdradzieckich Jedi szerokim łukiem i opuściła kokpit. Wychodząc minęła dwóch strażników z Naboo. Ci to mieli przerąbane, pół życia spędzać na pilnowaniu drzwi. Nie potrafiłaby wytrzymać tak zbyt długo, to zbyt nudne. Przynajmniej nie musiała szwendać się po statku, żeby odnaleźć panią senator – wystarczyło znaleźć drzwi, przy których również stali strażnicy. Żaden z nich jej nie zatrzymał kiedy wchodziła do środka, prawdopodobnie miało to związek z faktem, że całą trójką, razem z Anakinem i Nathem byli tu dla ochrony pani senator, chociaż właściwie nie wiedziała jaki mają mieć w tym interes, skoro Onderon dołączył do Republiki.
                Padme siedziała na półkolistej kanapie zajęta czytaniem, prawdopodobnie, jakichś dokumentów. Togrutanka nigdy nie zagłębiała się w politykę, nie rozumiała jej, chociaż kilka razy próbowano jej coś tłumaczyć. Nauczyła się jednego – gadanie o sensie polityki jest bardzo silnym środkiem usypiającym. Czasami miała wrażenie, że te rozmowy nie mają sensu, więc już z przyzwyczajenia ich nie słuchała. Senator musiała usłyszeć, jak wchodziła albo nie była zbyt zainteresowana czytaniem. Spojrzała na nią i uśmiechnęła się ciepło.
- Nie przeszkadzam? – zapytała młoda Jedi siadając obok Amidali.
- W żadnym wypadku, Ahsoko – odparła Padme.
                Padawanka uśmiechnęła się delikatnie. Anakin czasami bywał dla niej jak bardzo irytujący, starszy brat, ale Padme była bardziej jak matka. Nie miała pojęcia z czego wynikało takie myślenie, nigdy nie miała prawdziwej matki, nawet się cieszyła, że prawie nie pamięta swojej prawdziwej rodzicielki. Nigdy nie czuła się z tego powodu nieszczęśliwa, nie chciała pamiętać rodziców i tak nie miała za czym tęsknić. Głównym wspomnieniem z dzieciństwa, z czasu sprzed spotkania z mistrzem Plo, było  odrzucanie jej ze względu na wrażliwość na Moc. Wiedziała tyle, że pochodziła z małej wioski, w której niewielu miało szersze pojęcie kim są Jedi, więc często widziano w niej zagrożenie. Padme była najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek poznała. Prawdopodobnie przed ich pierwszym spotkaniem Anakin zdążył ją przedstawić jako pyskatą smarkulę, ale ona wcale nie potraktowała jej z góry, była po prostu miła. Czasami stawała po jej stronie, jeśli Anakin się czegoś czepiał, poza tym pomagała jej. Nie miała pojęcia ile razy dziękowała Amidali za bronienie jej podczas tej niedorzecznej rozprawy. Prawdopodobnie gdyby nie to, zostałaby skazana przed pojawieniem się jej mistrza.
                - Mam ich dość. – Nie wiedziała od czego zacząć, ale prawdopodobnie narzekanie na irytujących plotkarzy było całkiem dobrym wstępem. – Okazuje się, że obgadywanie mnie jest tematem życia! Ten złotowłosy zdrajca miał być po mojej stronie! – prychnęła jak rasowa kotka. Padme zaśmiała się nie kryjąc rozbawienia.
- Jeśli ci to pomoże, mogę trochę opowiedzieć o Anakinie – zaproponowała Amidala.

- Wspominałam już jak bardzo cię lubię? – Na twarzy młodej Jedi pojawił się złośliwy uśmieszek.


***
 Ok, rozdział krótki i o niczym, w dodatku w większości słaby. W sumie jestem dumna głównie z Nathe'a i jego hejterstwa. Moje złotowłose kochanie. Wena nie ma, motywacja to nieosiągalny luksus, przepraszam mocno. Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć, do... no kiedyś, mam nadzieję ogarnąć się z pisaniem.