niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 2

      Na niższych poziomach Coruscant nigdy nie można było zobaczyć światła dziennego. Nie miała pojęcia jak można tak żyć, była przekonana, że zwariowałaby gdyby kiedykolwiek była do tego zmuszona. Może powinna już rozważyć ewentualną utratę zdrowia psychicznego. Nie było szansy, żeby wydostała się z tego bagna bez natychmiastowego złapania. Doskonale wiedziała jak to się zakończy. Jej najbliższą przyszłością była ucieczka przed Republiką i Jedi, życie, którego się bała, albo śmierć.
      Najgorszy jednak nie był brak dziennego światła czy świadomość, że już nigdy nie zobaczy znajomych twarzy. Najpotworniejsza była samotność. Pustka, którą odczuwała, lodowaty ucisk w sercu. Anakin też jej szukał, widziała go. Wszyscy mogli uważać ją za mordercę. Przed oczami miała wyraz zawodu na twarzy mistrza, zaraz po nim pojawiały się inne twarze. Objęła się ramionami jakby próbowała powstrzymać się przed całkowitym rozpadnięciem, jakby jeszcze nie była rozbita. Odkąd została zamknięta w chłodnej, obcej celi jej dusza powoli rozpadała się na coraz drobniejsze kawałeczki. Nie miała nikogo, kto mógłby jej pomóc. Była sama jak palec i zagubiona.
      To nie było jej miejsce, nie jej życie, nie powinna tu być. Jeszcze kilka dni temu nawet nie pomyślałaby, że będzie w tak żałosnym i rozpaczliwym położeniu. Przecież miała być Jedi, to ona powinna ścigać przestępców. A teraz to ona była ścigana, chociaż została podle wrobiona. Gdyby tylko wiedziała jak skończy się jej wizyta w więzieniu zrobiłaby wszystko, żeby do niej nie doszło. Czemu zawsze musiała być taka naiwna? Wierzyła we wszystko, nie potrafiła wyczuć podstępu ani nic zauważyć. Powinna się w końcu czegoś nauczyć. Czemu, do cholery, Anakin tej jednej rzeczy nigdy się nie czepiał? Czy on też tego nie widział? Musiał widzieć...
     Usłyszała cichy trzask dochodzący z góry. Niepewnie uniosła głowę i zobaczyła to, co poprzednio. Niekończące się fasady budynków, neonowe szyldy, kilka statków. Hałas zaczął się nasilać, po chwili brzmiał już jak szalejąca burza. Nagle wszystko zaczęło się trząść, a w ponurym półmroku nagle dojrzała ledwie widoczną jasną przerwę. Wyglądała jak rysa na szkle, nierówna i cienka. Z góry nagle opadł fragment neonu rozbijając się niedaleko jej stóp. Jasna rysa zaczęła się powiększać, trzask stawał się coraz głośniejszy, aż zaczynał drażnić jej czuły słuch. Na chodnik spadały kolejne neony, fragmenty metalu, szkło. Upadła na brudny chodnik pod wpływem coraz silniejszych wstrząsów. Nie mogła oderwać wzroku od tego, co działo się na górze. Widziała szare niebo Coruscant i dotarło do niej, że to miasto zaczyna się walić, całe tony budowli, chodników, statki, mieszkańcy, wszystko leciało w dół i zaraz miało i ją przygnieść. Kiedy poleciały większe przedmioty zamknęła oczy. Umrze jako wyrachowana morderczyni uciekająca przed ludźmi, których miała za rodzinę, umrze sama, przygnieciona warstwą gruzów i innych martwych ciał. Nie chciała odchodzić w tej ciemności, która była wylęgarnią wszystkiego, co najgorsze w tym mieście, które i tak było od środka zepsute, więc mogła jedynie zamknąć oczy i wierzyć, że chociaż przez jedną, krótką chwilę coś było jak dawniej i nie umierała w całkowitej ciemności.

***

     Obudziła się szamocząc się w pościeli, z cichym krzykiem, który zamarł jej w gardle, więc jedynie gwałtownie nabrała powietrza. Poderwała się do góry i zderzyła się z czymś ciepłym i twardym, ale zaskakująco przyjemnym. 
- Mówiłem, że wpadnie mi w ramiona zanim mnie zobaczy! - Do jej uszu dotarł pełen dziecięcej radości i doskonale jej znanej pewności siebie głos. 
- Pewnie, przeraziła się na tyle, żeby nie zauważyć na kogo wpada. - Odpowiedź była cichsza, pełna znudzenia i skrywanego rozbawienia. 
- Jem, Jem, Jem... Mój drogi przyjacielu, jak możesz tak we mnie wątpić? Ranisz mnie, wiesz? Moja dusza właśnie wykrwawia się wewnętrznie. To był cios prosto w serce, jak mogłeś mi to zrobić? Umieram, a mój duch będzie prześladował cię na każdym kroku.
- Czy to nie podchodzi pod prześladowanie? Mam nadzieję, że chociaż uszanujesz moją prywatność i nie spróbujesz mnie zgwałcić. 
      Poczuła się jakby nagle ktoś zdjął z niej ciężar całego świata kiedy usłyszała tak znajome głosy. Jeszcze kilka dni temu nie sądziła, że kiedykolwiek ich zobaczy. Nagle mogła uwierzyć, że będzie jak dawniej, że nic się nie zmieniło. Nathe jak zawsze pewien siebie, sarkastyczny i złośliwy i James, kochany James, kompletne przeciwieństwo Nathe'a, a równocześnie jego nieodłączny element. Nathe i James, to była jedna z tych rzeczy pewnych jak gwiazdy na niebie.
- James, nie bądź naiwny, zapomniałby o prześladowaniu cię po kilku dniach i zająłby się dziewczynami. - Zaśmiała się cicho unosząc głowę. 
       James siedział na parapecie opierając się plecami o okno. Ciemne włosy miał roztrzepane, po ustach błądził delikatny uśmieszek, a zielone oczy lekko błyszczały, jak zawsze kiedy droczył się z przyjacielem. Mimo wszystko nadal sprawiał wrażenie opanowanego i zdystansowanego. Zawsze był tym cichszym, zamkniętym w sobie i bardziej skryty niż Nathe, który był wulkanem niepohamowanej energii. Jem posłał jej lekki uśmieszek i szybko odwrócił głowę. 
      Powstrzymała ciche westchnięcie. Gdyby Nathe tylko mógł wiedzieć... Ale nie mógł wiedzieć. Jedynie jej James odważył się przyznać i to po kilku latach. Nadal nie potrafiła pojąć jakim cudem Jem potrafił być z nim tak blisko, udawać, że to tylko  przyjaźń. Z drugiej strony potrafiła zrozumieć czemu nic nie mówił. Byli jedynie padawanami, ale to nie znaczyło, że są poza zasadą o przywiązaniu. Nie powinni zawracać sobie głowy czymś takim jak zakochanie czy miłość, a tym bardziej nie powinni zakochiwać się w swoich najlepszych przyjaciołach już nie wspominając o odmiennej orientacji.
- No nie wierzę! Myślicie, że naprawdę jestem aż tak niemoralny, żeby jako zjawa wykorzystywać biedne dziewczyny? - Burknął Nathe odsuwając ją od siebie na długość ramion.
- W końcu sam się zawsze upierasz, że jesteś najbardziej zdemoralizowaną istotą w świątyni. - Odpowiedziała patrząc mu prosto w intensywnie niebieskie oczy. 
      Nathaniel odgarnął złotawe włosy z czoła potrząsając głową. Po chwili posłał Ahsoce jeden ze swoich uśmieszków, który zachowywał jedynie dla padawanek, które nawet bez tego zabiegu potrafiły zrobić dla niego wszystko. Oczywiście on tak naprawdę nigdy żadnej z nich nie wykorzystał, chociaż nie dało się ukryć, że czerpał ze swojego uroku osobistego całymi garściami. 
- Teraz ty próbujesz odebrać mi ten tytuł. - Odparł patrząc na Togrutankę oskarżycielsko. - Już między wszystkimi krążą plotki o tym, co podobno wywinęłaś wczoraj Radzie. 
      Ahsoka szybko odwróciła wzrok i odsunęła się od chłopaka zagryzając wargę. Oczywiście to było do przewidzenia. Po całym tym przedstawieniu to było pewne jak kolejny wschód słońca, że zaczną się plotki. Nie wiedziała co o tym sądzić, z jednej strony mogła być dumna, że dało się sądzić, że potrafiła wejść Radzie na ambicję, z drugiej strony chciałaby zapomnieć o niedawnych wydarzeniach. 
- Nathe miał na myśli to, że podobno dałaś do zrozumienia, że... No wiesz... - Wtrącił się James posyłając jej nieśmiały uśmieszek. 
- Wiem. Po prostu... Myślałam, że już was nie zobaczę... - Westchnęła cicho nagle mocno przytulając się do Nathe'a. Chłopak odwzajemnił uścisk zaskakująco delikatnie i pogłaskał ją po plecach. 
- No co ty? Ucieklibyśmy za tobą gdybyśmy tylko byli na planecie. Wiesz, że zawsze chciałem żyć jako uciekinier wyjęty spod prawa. - Odpowiedział Nathaniel próbując ją rozbawić. 
- A jednak jesteś tutaj, chyba pomyliłeś kierunki. - Zaśmiał się James.
- Bo wszystkie nawigacje mnie nienawidzą, a ty powinieneś to wiedzieć. - Odburknął Nathe.
- Wiem, wiem... - Westchnął Jem wywracając oczami. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Nathe miał w sobie coś, co źle wpływało na większość systemów nawigacyjnych, chociaż nikt nie pojmował co to jest. On oczywiście twierdził, że to po prostu zmowa wszystkich tych "podłych maszyn" przeciwko niemu. - I przypomnę ci, że niedawno byłeś potwornie głodny, co powiecie na śniadanie? - Zaproponował szybko. 
- Chętnie. Mam wam sporo do opowiedzenia. - Odpowiedziała za Nathaniela Ahsoka odsuwając się od chłopaka. 

***

      Anakin obudził się jeszcze przed świtem czując na piersi znajomy ciężar. Uśmiechnął się lekko i wsunął dłoń w jej włosy delikatnie je przeczesując. Przez ostatnie kilka dni był tak zajęty sprawą Ahsoki, że czasami zupełnie zapominał o Padme. Jednak jego żona była niezwykle wyrozumiała. Oczywiście poinformował ją, że jego cwana padawanka sama się domyśliła, że coś ich łączy i wspólnie uznali, że lepiej będzie powiedzieć jej całą prawdę. Nie chciał jej bardziej denerwować, Ahsoka nigdy nie była specjalnie spokojna, już wyobrażał sobie co byłaby w stanie zrobić gdyby sama dowiedziała się o wszystkich jego kłamstwach, a wolał nie poznawać się bliżej z jej paznokciami. Kiedy się wściekała najczęściej kojarzyła się mu z małym kociakiem, który próbuje pokazać pazury, jednak można było przekonać się, że te pazury potrafią być cholernie ostre. Nadal nie mógł wyjść z podziwu, że jego mały Smarkuś wykopał go od tak do jego żony. Kobiety, jakkolwiek by się starać nie da się ich pojąć. 
      Poczuł drobną dłoń Padme delikatnie głaszczącą go po policzku. Dopiero po czasie zorientował się, że się obudziła. Uśmiechnął się do niej czule łapiąc ją za nadgarstek. 
- Martwisz się czymś. - Stwierdziła bez żadnych wstępów przyglądając się mu oczami w kolorze czekolady.
- Nie, tylko myślałem o reakcji Ahsoki... - Zaśmiał się cicho.
- Przecież powiedziała, że rozumie.
- O wiele bardziej wolałbym żeby nie rozumiała. Jeżeli rozumie sama może z kimś być. - Odparł Anakin. Już brał to pod uwagę. Nie mógł pozwolić, żeby jego padawanka latała za jakimś zdemoralizowanym dupkiem, który mógłby ją wykorzystać.
- Annie, ona nie jest głupia. - Westchnęła Padme mimowolnie uśmiechając się. 
- Nie, ale kto wie co może się stać? Jeżeli jakiś smarkacz by ją wykorzystał zabiłbym z miejsca. 
- Przesadzasz. Ona by cię uprzedziła. - Zaśmiała się cicho wtulając się w niego mocniej. - Poza tym będziesz martwił się tym później. - Dodała podciągając się na łokciach żeby go pocałować.

***

I to na tyle zboki. Ostatni fragment to istny Mordor dla mojego głupiego umysłu, więc prawie na 100% jest zjebany. Wiem, że w *uj długo to pisałam, ale tak: wena na Herosów, wena na popierdolone ff, wena na Herosów, wena na Herosów, rozpacz po Diabelskich Maszynach, stres przed Miastem Niebiańskiego Ognia, dobicie okładką Krwi Olimpu, wena na ficka o Darach Anioła x2, no i tak oto znaleźliśmy się tutaj, gdzie walczę ze swoim umysłem próbując oderwać swoje myśli od nienawiści mojej nowej OC do szopów, jej stosunków z Alekiem i Jacem, ewentualnych dziwnych pomysłów na znęcanie się nad Nico... To jest naprawdę trudne! 
No także ten... Oto Nathe i Jem, moje najnowsze "dzieci", pod tym postem można wyznawać im miłość bądź stawiać ołtarzyki. Ta dam! 
Nie zabijajcie, Nocni Łowcy mnie potrzebują (Misa, broń mnie bo nie dowiesz się co jest w tej kopercie... no poza porno Maleca xDDD).
Dziękuję, dobranoc.