czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 5

                O przylocie senatorów szeptano w Iziz już od wielu dni, jak nie od tygodni. Ciężko było nie wiedzieć, co ma się dziać w stolicy Onderonu w najbliższym czasie. Jeśli nie usłyszało się plotek wymienianych gdzieś między straganami z owocami, dało się to wywnioskować chociażby z wielkich starań zarządu miasta, żeby nadać stolicy jak najlepszy wygląd. Ulice zostały wysprzątane z taką dokładnością, że nawet pierwszy lepszy zbłąkany gryzoń wydawał się błyszczeć. Najważniejsze budynki, największe place i wszelkiego rodzaju pomniki przeszły jeszcze dokładniejsze czyszczenie. Miejska roślinność też nagle zrobiła się jakaś zieleńsza i bardziej kolorowa; podobno wymieniono nawet wodę w fontannach, oczywiście po dokładnym ich wyczyszczeniu. Oczywiście najwięcej miało się dziać w samym pałacu, ale o tym wiedziało już o wiele węższe grono ludzi. Nie dało się nie zauważyć, że coś się szykuje. Nie, żeby rząd po niedawnej okupacji mógł sobie pozwolić na wiele. Sytuacja planety była dość niepewna dzięki niezbyt długim, ale niszczycielskim rządom króla uzurpatora. Stanowiło to też jeden z powodów całego obecnego zamieszania.
                Mikhail miał na ten temat nieco inne poglądy. Może i obchodził go los rodzinnej planety, ale bardziej obchodziła go jego własna sytuacja. Taki wielki zlot oznaczał, że w mieście pojawi się sporo bogatych frajerów, których będzie łatwo okraść. No może nie zaraz tak łatwo, ale z doświadczenia wiedział, że im większą kwotę ma się na koncie, tym łatwiej jest zapomnieć o pilnowaniu portfela. Już wielu takich lekko odchudził z niepotrzebnych kredytów. Poza tym senatorowie mogą zabrać ze sobą też swoje potomstwo, a to oznaczało, że i przez naiwnych, zbuntowanych lub poszukujących przygód, rozpieszczonych dzieciaków, on da radę się wzbogacić. Już wcześniej to zaplanował. Kiedy jego dobry znajomy, stary kanciarz i sprzedawca warzyw, Rolfe sprzedał mu plotkę, że szykuje się w pałacu większa impreza, Mikhail wybadał sprawę i już od kilku tygodni był na liście tymczasowo zatrudnionych w pałacu. Jeszcze nie wiedział, co dokładnie mu się trafi, ale posługując się swoimi sprawdzonymi, lewymi papierami, niezłymi bajkami w życiorysie i faktem, że już kilka razy tak „dorabiał”, prawdopodobnie załatwił sobie jakąś dobrą posadkę. Jeszcze nikt się nie zorientował, że największe sumy, jakie wynosił z pracy w pałacu były niezbyt legalnie zarobione.
                Plan był dość prosty. Miał przez te kilka, do kilkunastu dni grzecznie pracować, jak przystało na biednego chłopaka osieroconego w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a dzięki kilku specjalnym darom od losu niepostrzeżenie wzbogacać się w błyszczące klejnoty, które potem opchnie za niezłe sumki, pobrzękujące kredyty i ewentualne inne kosztowności, które jedynie zajmują miejsce w walizkach bogatszych od niego. Nie miał wyrzutów sumienia, każdy z tych polityków po prostu będzie miał nieco mniej do wydania, ewentualnie kupi sobie nowy holofon, a on zapewni sobie i Ansel spokojne życie na kilka kolejnych miesięcy. Słyszał też, że przy okazji ma się odbyć jakaś zabawa czy coś w tym stylu, a znając ich władze, prawdopodobnie zwykłym obywatelom również pozwoli się na nieco rozluźnienia. Jeśli był powód, dla którego mógł nienawidzić Separatystów bardziej niż po barbarzyńskim potraktowaniu ich planety, to był nim brak środków na zorganizowanie tradycyjnego, przypadającego akurat na ten tydzień festiwalu z okazji letniego przesilenia. Polegało to na tym, że przez równe siedem dni organizowano najróżniejsze atrakcje, sprzedawano tyle dobrego żarcia, że matki bały się wychodzić na ulice z dziećmi, wieczorami odbywały się najróżniejsze imprezy. Ogółem, radujcie się ludzie, najlepiej wszyscy chodźmy wyznawać miłość do wszechświata i napijmy się jeszcze trochę wina! Jednak po okupacji najpierw należało zająć się sprawami najważniejszymi, ale być może w ramach najbliższych wydarzeń i zwykłym obywatelom coś się dostanie.
                Popatrzył w lustro, żeby się upewnić, że niebieski uniform, jaki przydzielono mu na czas pracy w pałacu, leży na nim całkowicie idealnie. Zawsze sprawdzał to jedynie z przyzwyczajenia, na nim wszystko leżało idealnie. Mogła to być zasługa smukłego, ale dobrze wyćwiczonego ciała albo po prostu szczęścia, na którego brak nie potrafił się uskarżać. Może nie żył tak, jak sobie kiedyś wymarzył, ale biorąc pod uwagę, jak mógł skończyć, po zniknięciu matki, było naprawdę dobrze. Zapewnienie sobie i siostrze pieniędzy na życie nie sprawiało mu kłopotów, chociaż nie należeli do bogatych. Mimo to byli szczęśliwi, nie musieli się martwić każdym groszem, tak, jak większość sierot, tak naprawdę nie przejmowali się wieloma sprawami. Żyli trochę jak piraci, chociaż w mniej brutalnej rzeczywistości. Śmiali się przyziemnemu światu prosto w twarz i okradali go tylko z tego, co najlepsze. Mikhail nie chciał, żeby to się zmieniało.
                - Ansel, wychodzę! Postaraj się nie spalić domu przez te kilka dni! – zawołał, przeskakując mały salon kilkoma krokami. Ich mieszkanie też nie należało do największych, ale wcale im to nie przeszkadzało. Dwa pokoje, salon, kuchnia i łazienka, to i tak było dużo. Właśnie z jednego z pokoju wychyliła się głowa jego siostry. Mieli te same, potargane przez wiatr czarne włosy, chociaż jej były o wiele dłuższe. Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem jadowicie zielonych oczu i uśmiechnęła się kpiąco. Wiedział, że chciała iść z nim. I pewnie przyjdzie, jeśli będzie okazja. Nie lubiła zostawać w tyle, a on nie lubił, kiedy wplątywała się w zbyt wielkie kłopoty.
- Postaraj się zaliczyć jakiegoś ładnego frajera – powiedziała opierając się o framugę. Uśmiechnął się do niej szeroko obiecując, że nie będzie się nudził i wyszedł na zalany przedpołudniowym słońcem plac.

***

                Była zła. Nie, wróć, była wściekła. Oczywiście nie na Padme, ona akurat starała się poprawić jej humor, ale kiedy Ahsoka patrzyła na dwóch przedstawicieli płci męskiej idących przed nią i panią senator, miała ochotę obu zdzielić walizką. Między nogi, tak byłoby najlepiej. Nie interesowało ją, jakie problemy mogłaby mieć z tego tytułu Padme lub, w ewentualnej przyszłości, James. Chciała uderzyć tam, gdzie zaboli ich najbardziej. Jakby tego było mało, gdyby nie senator Amidala, wcale by się nie dowiedziała gdzie i po co lecą, aż do samego przylotu. W ten sposób miała bardzo mało czasu na przygotowanie psychiczne przed spotkaniem z kolejnym denerwującym przedstawicielem płci męskiej. W dodatku dla tego musiała być miła, bo dorobił się posadki senatora! Od dawna była zdania, że Lux Bonteri powinien nosić na szyi specjalną tabliczkę z napisem „Uwaga, kłopoty!”, ale żadna ustawa tego nie obejmowała. Jakby tego było mało (A WCALE NIE BYŁO), nadal nie miała pojęcia jak się wobec niego zachowywać. Raczej nie powie do niego „Cześć. Już ci lepiej, po tym jak dziewczyna, w której się zabujałeś spadła przeze mnie z klifu?”, już nawet pomijając to, że jej nastroju nie poprawiał fakt, że niezbyt się lubiły… Jeśli to nie były powody, do bycia wściekłą, to nie wiedziała, co mogło nimi być. A myśl, że jako Jedi powinna się kontrolować (o czym raczył przypomnieć jej Skywalker, perfidnie się podśmiewając) wcale nie pomagała.
                Platforma lądownicza znajdowała się w cieniu, co było przyjemnym ułatwieniem, biorąc pod uwagę, że na planecie akurat zaczynało się lato. Mimo to nadal było potwornie ciepło. Powitał ich, jak się obawiała, senator Bonteri. Gdyby byli sami, powiedziałaby mu, że tym dyplomatycznym uśmiechem bardziej się prosi, żeby dostać w zęby, niż żeby zacząć jakąś przyjemną konwersacją. Dodając do tego jego wiek, szybciej skojarzyłby się z chłopakiem, próbującym nie podpaść zaborczemu ojcu jakiejś ładnej dziewczyny z sąsiedztwa, niż z poważnym senatorem. Poza nim pojawiło się jeszcze czterech mężczyzn, może nieco starszych od niej i Nathe’a, ubranych w niebieskie uniformy – prawdopodobnie pałacowi chłopcy, obsługujący gości, a przy drzwiach zauważyła ciemnoskórego gwardzistę, w którym rozpoznała Sawa Gerrerę. Chłopak się dorobił, od rebelianta, do gwardzisty? No nieźle.
                - Senator Amidalo, niezmiernie się cieszę mogąc panią powitać – Lux skłonił się lekko przed Padme. Ahsoka w tym czasie zdążyła kilka razy wewnętrznie umrzeć ze śmiechu. Obsadzanie posad senatorów chłopakami w jej wieku powinno być konstytucyjnie zabronione. Może też z powodu komizmu tej sceny nie zauważyła, że Anakin i Nathe odsunęli się na boki, żeby pozwolić senator przejść, tym samym odsłaniając ją przed całym światem. Nie liczyła na to, że jej obecność zostanie niezauważona. Nie, Lux był przypadkiem upierdliwym i zawsze robił to, czego nie chciała, więc wpadłby na nią nawet, jeśli teraz zrobiłaby się niewidzialna. Ale Lux był Luksem i nie miała zamiaru zbyt wiele o nim myśleć, bo miał też to do siebie, że kiedy o nim myślała, działy się niebezpieczne rzeczy. Nie chciała, żeby znowu ktoś spadł z klifu.
                - Ja również cieszę się, widząc cię całego… senatorze Bonteri – odparła Padme z ciepłym uśmiechem, który wydawał się prawie matczynny. Może właśnie przez to Ahsoka poczuła małe ukłucie zazdrości. Wiedziała, że Padme była blisko z matką chłopaka i może czuła się też trochę odpowiedzialna za niego, ale Tano przez te ostatnie kilka tygodni była przekonana, że dopóki Anakin czegoś z nią nie spłodzi (BROŃ MOCY! To byłoby straszne!), ona będzie jedyną osobą, którą senator traktuje prawie, jak część swojej rodziny. Nie, żeby jakoś specjalnie wiązała z tym swoje życie, ale… No jednak było jakieś „ale”, tylko sama nie wiedziała jakie. A może po prostu Lux już wyrabiał standardową normę wkurzania jej na każdym kroku?
                Po tej krótkiej wymianie uprzejmości wzrok młodego senatora prześlizgnął się na trójkę Jedi. Tano widząc to jeszcze bardziej się wyprostowała starając się wyglądać na znudzoną. Nie chciała widzieć wyrazu jego twarzy, kiedy na nią spojrzy. Może wiązało się to z tym nieszczęsnym wypadkiem na klifie, a może po prostu bała się parsknąć śmiechem, ale jedna i druga opcja wydawały się okropne. Zamiast tego skontrolowała jak ma się złotowłosy zdrajca stojący po lewej. Okazało się, że ten też akurat spojrzał na nią. Uniósł lekko brew i uśmiechnął się kpiąco i gdyby nie to, że z nim zawsze były kłopoty, uznałaby, że robi się groźnie. Mogła też łatwo powiedzieć, co sądzi o Luksie. Potrafił wyrobić sobie zdanie w ciągu kilku sekund, a jeśli Nathaniel Shane posiadał jakąkolwiek zasadę, była nią szczera niechęć do ludzi wywodzących się z wyższych klas społecznych. Chłopak szybko odwrócił wzrok i spojrzał na Bonteriego. Wyraz jego twarzy się zmienił, uśmiech stał się bardziej opanowany, chociaż kryło się w nim wyzwanie; prowokująco uniósł jedną brew. Ahsoka miała nadzieję, że chociaż powstrzyma się od rzucenia czegoś głupiego. Znała ich obu, chociaż Luksa słabiej, ale wolała nie utknąć pośrodku cichego konfliktu dwóch facetów, którzy potrafili zachowywać się gorzej, niż nastolatki walczące o względy najgorętszego chłopca w szkole. To byłoby straszne.
                - Generale Skywalker, nasz zarząd bezpieczeństwa został już odpowiednio poinformowany. Jeśli pan chce, może się pan z nimi spotkać. Saw – skinął dłonią na stojącego przed wejściem chłopaka. – zaprowadzi pana.
                Naprawdę, ten formalny ton powinien być zakazany. W ustach Luksa brzmiał po prostu śmiesznie, chociaż chłopak używał go dość często, ale ona nigdy się do tego nie przyzwycziła. Sytuację pogarszał fakt, że teraz rozmawiał z Anakinem. Bonteri miał tyle szczęścia, że Skywalker znał ich historię w dość okrojonej wersji, więc względnie nie powinien mieć powodów do darzenia Luksa jakąkolwiek niechęcią. Gorzej, że jej mistrz potrafił wyciągać bardzo absurdalne wnioski z byle czego. Na szczęście Skywalker stwierdził, że skorzysta z propozycji, posłał jej i Nathe’owi spojrzenie „Nie spalcie pałacu” i odszedł z Sawem.
                Tymczasem Lux jakby nabrał trochę pewności siebie (ehe, jasne, a na Carlac był taki odważny!) i pozwolił sobie spojrzeć na nią. Nie chcąc uciekać wzrokiem czy dawać mu powody do myślenia sobie zbyt wiele, odpowiedziała na spojrzenie starając się sfingować numer Nathe’a z brwią. Co z tego, że nie miała brwi? Szczegół, ważne, żeby Bonteri poczuł się chociaż trochę zbity z tropu.
- Ahsoka… Dobrze cię widzieć. – Nie wiedziała, jak dokładnie to zinterpretować. Wiedziała, że jej sprawa była nagłośniona, więc musiał coś usłyszeć i widziała to w jego oczach. I trochę ją to irytowało, może nie miało to wielkiego znaczenia, ale zawsze pokazywała mu się jako Jedi, nie pokrzywdzona nastolatka, a to mógł w niej teraz widzieć. To było nie fair! Ona tak go nie traktowała, a podczas ich drugiego spotkania naprawdę był… zagubiony? Nie mówiąc o tym, że popełnił tyle fatalnych błędów…
- Ciebie też. Czy mam się zwracać „per senatorze”? – odpowiedziała. Gdyby miała teraz drugą parę oczu, chętnie przyjrzałaby się reakcji drugiego padawana, ale musiała ją ominąć ta przyjemność.
- I tak zrobisz to, co będzie ci bardziej pasować – wzruszył ramionami i uśmiechnął się uderzająco naturalnie, jak na maskę polityka. – Zaprowadzę was do apartamentów – dodał jeszcze i skinął na służących.
                Chłopcy w niebieskich uniformach ruszyli jak na zawołanie. Zerknęła na Nathe’a, żeby przypomnieć sobie, że nie będzie w tych dyplomatycznych męczarniach sama. Razem będą powoli umierać w politycznym piekle.
- Mogę? – Podszedł do niej młody chłopak, nieco starszy, o głowę wyższy, czarnowłosy, szczupły… Zdążyła to zarejestrować, kiedy gapiła się na niego w osłupieniu. Z reguły nikt jej nie pomagał, nawet tego nie chciała, a on tak naturalnie schylił się po jej walizkę, jakby od lat uczył się, żeby zrobić to właśnie teraz, a przy tym uśmiechnąć się tak szczerze, jak tylko się dało. Czasami ciężko jej było zrozumieć takich ludzi. Jakby cieszył ich sam fakt pomagania ludziom wyżej postawionym. Odruchowo cofnęła rękę, jednak równie szybko spojrzała na niego przepraszająco, żeby go nie urazić. Przecież mu za to płacili. Kilka razy już się przekonała, że lepiej pozwolić komuś wykonać swoją robotę, niż go wyręczać, bo mógłby się obrazić. A skoro po to tu był i miał dostać za to pieniądze, czy było to coś złego?
                Odchrząknęła cicho i pozwoliła mu przejąć swój niewielki bagaż. Równocześnie poczuła na sobie czyiś wzrok. Uniosła głowę, żeby spojrzeć na Luksa. Czemu się na nią gapił? I… Miała ochotę zetrzeć mu ten głupi uśmiech swoją pięścią. Ale mimo to…
- Aż tak się nie zmieniłaś – szepnął do niej kilka minut później, kiedy prowadził ich przez szeroki korytarz ozdobiony głównie kolorowymi kompozycjami miejscowych kwiatów. Coś w jej głowie wskoczyło na odpowiednie miejsca i szybko przypomniała sobie początek ich znajomości.
- Różnica między tobą, a nim polega na tym, że jego nie chciałam zdzielić walizką po głowie – odszepnęła.

***

                Cad Bane przybył na planetę kilka dni wcześniej. Rozkazy lorda Sidiousa były jasne, a wymieniona przy nich suma wyposażona w odpowiednią liczbę zer, więc nie mógł mieć zastrzeżeń. Nie zadawał też pytań, chociaż nagłe zainteresowanie Sitha wyszczekaną padawanką Skywalkera było niemałym zaskoczeniem. Łowca nagród nie miał pojęcia, co mogła być warta togrutańska smarkula, ale skoro miał się na tym wzbogacić, czemu miał się przejmować jej losem? Sidious chciał żywą Tano, a płacił za nią tyle, że durosowi nie przyszło do głowy pytać, czemu.
Bane miał zamiar wykonać zlecenie bez większych kłopotów. Styl walki młodej Jedi zdążył już poznać, więc tym bardziej nie widział większych przeszkód. Jeśli odciągnąć młodą od Skywalkera, powinno być łatwiej, już raz mu się to udało. Dziewczyna była naiwna, chociaż od tamtego „spotkania” minęło już trochę czasu. Powinien tez uwzględnić, że od ich poprzedniej potyczki, dziewczyna zdążyła poczynić jakieś postępy. Bane miał dobrą pamięć, powiedział jej, że jeszcze zatańczą, innym razem*. Wtedy miał na głowie inne zadania, ale w końcu nadarzyła się okazja, do spełnienia obietnicy. Szkoda, że Sith chciał ją dostać w dobrym stanie, Bane mógłby zabawić się lepiej…
Ukryty na pobliskim dachu obserwował przybycie senator Amidali w asyście trójki Jedi. Został uprzedzony, że całe spotkanie będzie obstawiać Skywalker, Tano i jeszcze jeden Jedi. Łowca nagród szybko stwierdził, że Trzeci nie może być o wiele starszy od padawanki. Zakonowi najwidoczniej coraz mniej zależało na bezpieczeństwie senatorów albo kończyli im się ludzie. Tym lepiej dla niego.
Odczekał aż cały komitet powitalny zniknie wewnątrz budynku, po czym jeszcze raz wyświetlił holograficzną mapę pałacu dołączoną do wszystkich niezbędnych informacji od Sidiousa. Żeby sprawnie przeprowadzić całą operację będzie musiał dostać się do środka niezauważony. Do tego przyda się niemałe zamieszanie i dywersja. To drugie już opracował, a chaos wyniknie samoistnie. Rada Jedi była przekonana o możliwym zamachu, na któregoś z senatorów, a jakimś cudem ich podejrzenia zawsze padały na Amidalę. Często słusznie, chociaż Bane nie rozumiał tej zależności. Jednak politykę wolał pozostawić reszcie galaktyki, go interesowały tylko dobrze płatne zlecenia. Planem było upozorowanie zamachu na życie Amidali, od biedy mógł być też inny senator, wszystko zależało od przebiegu wydarzeń.
Jeszcze raz przestudiował położenie korytarzy, sali tronowej, części mieszkalnej (gdzie prawdopodobnie zostaną zakwaterowani senatorowie i Jedi) i sali obrad. Sidious zadbał również o zaznaczenie tuneli wentylacyjnych. O warty i pozycje strażników będzie musiał zadbać sam, ale zdążył zrobić już niewielkie rozeznanie i zorientować się, komu powinien zapłacić. Wszystko było na swoim miejscu.


***

Nathe od początku był wrogo nastawiony do samej idei misji dyplomatycznej. Jego nastroju nie poprawiała konieczność współpracy z senatorem Bonterim. Widział chłopaka po raz pierwszy i nie wydawało mu się, żeby mógł być starszy od niego, a mimo to został senatorem. Nie trzeba mu było tłumaczyć jak, Ahsoka była straszną gadułą, więc dowiedział się wszystkiego, o czym wiedziała ona. WSZYSTKIEGO. Stąd też jeszcze większa wrogość do Luksa. Już sam fakt, że przez bardzo długi czas był obrzydliwie bogatym dzieciakiem z obrzydliwie bogatej, a w dodatku wysoko postawionej rodziny, a teraz był obrzydliwie bogatym starszym dzieciakiem, który starał się być dorosły, sprawiał, że Nathe chciał wypróbować na nim nowe cięcie swoim mieczem świetlnym. Dodając do tego wszystkie opowieści Ahsoki i wnioski, jakie sam mógł z nich wysunąć, do równania dochodziła tak wielka dawka niechęci, że mógłby nią wypełnić pół galaktyki. Nie kupował tego przymilnego uśmiechu, gładkiej buźki, idealnie uczesanych włosów, dopasowanych ciuchów (W KTÓRYCH I TAK WYGLĄDAŁ JAK FRAJER!) i całej reszty. Politycy byli fałszywi. Bonteri wychował się wśród polityków. Bonteri był politykiem. A w dodatku zawsze był bogaty, co tylko potwierdzało tezę Nathe’a, że jest fałszywy. A jak nie fałszywy, to coś innego było z nim nie tak.
Mimo całej swojej szczerej niechęci do misji, Bonteriego i życia obrzydliwie bogatych ludzi, nie potrafił ukryć, że cholernie podobał mu się zamek. Tak samo podobało mu się miasto oglądane z okien pokoju, który również cholernie mu się podobał. To nie było tak, że do życia potrzebował miliarda wygód, wielkiej łazienki i łóżka na cztery osoby. Nie, ale to nie znaczyło, że musiało mu się nie podobać. Chociaż z drugiej strony czuł się z tym źle. Ten pokój powinien wkurzać go bardziej niż Bonteri! Wiedział to, ale nie potrafił stwierdzić, że coś mu się nie podoba w tym pomieszczeniu. Czy ta misja miała być jak bezustanne dręczenie jego psychiki?! Czy po prostu nie mógł zostać wysłany na front, żeby zostać poważnie ranny, patrzeć, jak ludzie giną i czuć się z tym okropnie?! To byłoby już mniej bolesne niż obracanie się w towarzystwie wszystkich wyrafinowanych senatorów, wysoko postawionych obywateli i całej tej śmietanki towarzyskiej. Naprawdę tego nienawidził. Przypominali mu, że wcale tak bardzo się nie różnią. Chociaż nikt tego nie wiedział. Nikt poza nim. A jeszcze gorsze było to, że to naprawdę gdzieś w nim siedziało. Jakby przyzwyczajenie do wygód, drogich śniadań, jeszcze droższej pościeli i korzystania ze wszystkiego, co najlepsze, było zapisane genetycznie albo wyssane z mlekiem matki. Nie chciał tego, ale nie potrafił się oprzeć przejściu na boso po drogim dywanie. Tylko dlatego, że był miękki i przyjemny w dotyku. Powinien siebie za to nienawidzić, bo w gruncie rzeczy był taki sam, jak Bonteri.
Właśnie tak zastała go Ahsoka. Stojącego na boso, na środku pokoju, wściekłego na siebie i na cały świat. Pewnie nie było to dla niej żadną nowością, często bywał wściekły na siebie, na świat, na to i na to równocześnie. Nie była to postawa godna Jedi, ale było to zachowanie normalne dla Nathaniela Shane’a. Poza tym Ahsoka też nie zachowywała się tak, jak powinien zachowywać się rycerz Jasnej Strony Mocy. Tak naprawdę, z całej ich trójki jedynie James nie budził wątpliwości. Nightshade był pieprzonym wzorem do naśladowania, a zachowywał się tak, jakby to Nathe był ideałem. Nie potrafił tego pojąć, może Jamie po prostu był zbyt skromny. Było to jeszcze bardziej demoralizujące, on uwielbiał się popisywać, Ahsoka też, ale może to akurat wynikało z faktu, że swojego mistrza nie była w stanie zaskoczyć. Nieważne. Byli popapraną zgrają, a skoro Moc pozwoliła im się tak trzymać, znaczyło to, że byli dobrą, popapraną zgrają.
- I tak właśnie nasz zbawiciel, bohater całej wielkiej galaktyki i błyszcząca gwiazda Zakonu Jedi próbuje popełnić samobójstwo poprzez wciągnięcie przez egzystencjalną, czarną dziurę ukrytą w dywanie! – odezwała się Tano wkładając w całą wypowiedź tyle dramatyzmu, że z powodzeniem mogłaby to odegrać na scenie. Po tym uśmiechnęła się kpiąco i spojrzała na jego bose stopy.
- Jeśli chciałaś pooglądać, jak się rozbieram, powinnaś przyjść trochę wcześniej – odparł, obracając się do niej plecami. Nie zwracając uwagi na dziewczynę podszedł do łóżka i dramatycznie padł twarzą prosto w poduszki. Materac nawet nie skrzypnął, ale czemu tu się dziwić? Był miękki i potwornie drogi, takie materace nie skrzypią.
- Bardziej interesowało mnie to, że jesteś tu jedyną osobą, która nie jest zajęta czymś ekstremalnie ważnym. No wiesz, nie wybaczyłam ci, zdrajco, ale za to pocierpisz sobie, kiedy nie będę cię potrzebować! – I za to właśnie uwielbiał togrutankę, była tak samo okropna jak on! – Hm, to powiesz mi o co chodziło w tej dramatycznej scenie? – dodała jeszcze. Nie widział jej, ale wiedział, że weszła do środka.
- Jedynie kontemplowałem beznadziejność wszechświata, tej misji i frajerskich ciuszków senatora Bonteri! Aż w końcu doszedłem do wniosku, że jestem okropnym człowiekiem. Nie ma dla mnie nadziei, jestem zepsuty od środka… – Na koniec dramatycznie westchnął.
Tak naprawdę wątpił, że Ahsoka potraktuje tą końcówkę na poważnie. Zawsze się śmiali, że kiedyś będą się smażyć w piekle, chociaż w sumie, to małpowali Jamesa. Ich relacja polegała na tym, że on i Ahsoka robili coś niewyobrażalnie głupiego, ryzykownego, może zdarzało im się nawet złamać prawo, a James zawsze szedł za nimi, robiąc im wyrzuty. Zawsze powtarzał, że kiedyś to się na nich odbije, że jeszcze dostaną za swoje, a on nie będzie mógł zawsze kryć im tyłków. A potem i tak robili to, co chcieli zrobić, a Jamie im pomagał, czasem nawet nie ukrywał, że i jemu się podobało.
- Może to dlatego, że Lux naprawdę wyglądał jak frajer? Przynajmniej, kiedy starał się udawać poważnego senatora – parsknęła Tano. Ulżyło mu, że ich poglądy w tym temacie są mniej więcej zbieżne. Po ostatnich dwóch historiach (opowiedzianych dość szczegółowo) Nathe trochę się martwił, czy Ahsoce do głowy nie uderzą hormony czy coś równie strasznego.
- Podobno nie wyglądał jak frajer, kiedy cię pocałował! Romantyzm pierwsza klasa, porwij dziewczynę, wplącz w podejrzane interesy z organizacją przestępczą, a potem pocałuj w namiocie na środku planety skutej lodem. Mogłaś mu chociaż powiedzieć, że to słaby podryw. – Podniósł głowę znad poduszek, głównie po to, żeby uśmiechnąć się do niej kpiąco. To była jego ulubiona część całej tej pokręconej historii, chociaż byłaby jeszcze lepsza, gdyby Ahsoka dała Bonteriemu w twarz. Takie marnotrastwo…
- Mam was ze sobą umówić? – odgryzła się dziewczyna.
- Raczej podziękuję, nie biorę używanego towaru – wzruszył ramionami i leniwie przetoczył się na plecy. Przyłapał się na tym, że przy okazji oceniał, w jakim stopniu materac dopasowuje się do ułożenia ciała. – Myślisz, że możemy dostać opieprz za naśmiewanie się z senatora? Skoro wszystko, co najlepsze jest zakazane… No i pewnie to też nie jest w stylu Jedi!
- Myślę, że mogę się z niego naśmiewać jako ze znajomego. Ale ty musisz popracować nad znajomością, żeby nie pójść siedzieć za zdradę stanu… Wiesz, na pewno macie pełno wspólnych tematów. Na przykład ja… Hm, no i jeszcze ja. Nie zapominaj też o mnie! – Ahsoka wyciągnęła się obok niego na łóżku. Na szczęście mieli na nim tyle wolnej przestrzeni, że nawet upierdliwy nie byłby w stanie posądzić ich o kontakty bliższe niż „przyjacielskie”.
- Jesteś porażająco skromna! – podsumował, kręcąc głową w wyrazie udawanej dezaprobaty.

*Przynajmniej tak jest w angielskim dubbingu, po polsku nie oglądałam wszystkich odcinków.

No elo wszystkim. Jestem złym człowiekiem, pojawiam się i znikam. Soraś mocno, z Wenem różnie bywa, z pomysłami też, aleeeeeeeeee… POJAWIŁA SIĘ MOTYWACJA! Oł je. Tylko trochę teraz pewnie zawalę swój plan tego tygodnia i się nie wyrobię ze wszystkim, upsik. Oke, ale whateva. W końcu napisałam coś o przyzwoitej długości. I btw – dziękuję mocno Wice za szablon. Nie wiem, czy już dziękowałam, ale ok.
Jakby coś – wiem, że we fragmencie Nathe’a jest trochę powtórzeń, ale skoro Misa nie wyłapała żadnych takich gwałcących logikę i wszystko inne, to znaczy, że zostały tylko te celowe.
I mam taką małą prośbę. Jestem człowiekiem biednym, właśnie z tego powodu włączyłam zarabianie na blogach. A w związku z tym chciałam grzecznie zapytać, czy bylibyście skłonni wyłączyć AdBlocka dla tej strony? Tylko o tyle proszę. Ładnie, naprawdę.

Następny cosiek pewnie za miliard lat, chyba, że dostanę kolejnego kopa w dupę. A pewnie dostanę.