O przylocie
senatorów szeptano w Iziz już od wielu dni, jak nie od tygodni. Ciężko było nie wiedzieć, co ma
się dziać w stolicy Onderonu w najbliższym czasie. Jeśli nie usłyszało się
plotek wymienianych gdzieś między straganami z owocami, dało się to
wywnioskować chociażby z wielkich starań zarządu miasta, żeby nadać stolicy jak
najlepszy wygląd. Ulice zostały wysprzątane z taką dokładnością, że nawet
pierwszy lepszy zbłąkany gryzoń wydawał się błyszczeć. Najważniejsze budynki,
największe place i wszelkiego rodzaju pomniki przeszły jeszcze dokładniejsze
czyszczenie. Miejska roślinność też nagle zrobiła się jakaś zieleńsza i
bardziej kolorowa; podobno wymieniono nawet wodę w fontannach, oczywiście po
dokładnym ich wyczyszczeniu. Oczywiście najwięcej miało się dziać w samym
pałacu, ale o tym wiedziało już o wiele węższe grono ludzi. Nie dało się nie
zauważyć, że coś się szykuje. Nie, żeby rząd po niedawnej okupacji mógł sobie
pozwolić na wiele. Sytuacja planety była dość niepewna dzięki niezbyt długim,
ale niszczycielskim rządom króla uzurpatora. Stanowiło to też jeden z powodów
całego obecnego zamieszania.
Mikhail miał na
ten temat nieco inne poglądy. Może i obchodził go los rodzinnej planety, ale
bardziej obchodziła go jego własna sytuacja. Taki wielki zlot oznaczał, że w
mieście pojawi się sporo bogatych frajerów, których będzie łatwo okraść. No
może nie zaraz tak łatwo, ale z doświadczenia wiedział, że im większą kwotę ma
się na koncie, tym łatwiej jest zapomnieć o pilnowaniu portfela. Już wielu
takich lekko odchudził z niepotrzebnych kredytów. Poza tym senatorowie mogą zabrać
ze sobą też swoje potomstwo, a to oznaczało, że i przez naiwnych, zbuntowanych
lub poszukujących przygód, rozpieszczonych dzieciaków, on da radę się
wzbogacić. Już wcześniej to zaplanował. Kiedy jego dobry znajomy, stary
kanciarz i sprzedawca warzyw, Rolfe sprzedał mu plotkę, że szykuje się w pałacu
większa impreza, Mikhail wybadał sprawę i już od kilku tygodni był na liście
tymczasowo zatrudnionych w pałacu. Jeszcze nie wiedział, co dokładnie mu się
trafi, ale posługując się swoimi sprawdzonymi, lewymi papierami, niezłymi
bajkami w życiorysie i faktem, że już kilka razy tak „dorabiał”, prawdopodobnie
załatwił sobie jakąś dobrą posadkę. Jeszcze nikt się nie zorientował, że
największe sumy, jakie wynosił z pracy w pałacu były niezbyt legalnie
zarobione.
Plan był dość
prosty. Miał przez te kilka, do kilkunastu dni grzecznie pracować, jak
przystało na biednego chłopaka osieroconego w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a
dzięki kilku specjalnym darom od losu niepostrzeżenie wzbogacać się w
błyszczące klejnoty, które potem opchnie za niezłe sumki, pobrzękujące kredyty
i ewentualne inne kosztowności, które jedynie zajmują miejsce w walizkach
bogatszych od niego. Nie miał wyrzutów sumienia, każdy z tych polityków po
prostu będzie miał nieco mniej do wydania, ewentualnie kupi sobie nowy holofon,
a on zapewni sobie i Ansel spokojne życie na kilka kolejnych miesięcy. Słyszał
też, że przy okazji ma się odbyć jakaś zabawa czy coś w tym stylu, a znając ich
władze, prawdopodobnie zwykłym obywatelom również pozwoli się na nieco
rozluźnienia. Jeśli był powód, dla którego mógł nienawidzić Separatystów
bardziej niż po
barbarzyńskim potraktowaniu ich planety, to był nim brak środków na
zorganizowanie tradycyjnego, przypadającego akurat na ten tydzień festiwalu z
okazji letniego przesilenia. Polegało to na tym, że przez równe siedem dni
organizowano najróżniejsze atrakcje, sprzedawano tyle dobrego żarcia, że matki
bały się wychodzić na ulice z dziećmi, wieczorami odbywały się najróżniejsze
imprezy. Ogółem, radujcie się ludzie, najlepiej wszyscy chodźmy wyznawać miłość
do wszechświata i napijmy się jeszcze trochę wina! Jednak po okupacji najpierw
należało zająć się sprawami najważniejszymi, ale być może w ramach najbliższych
wydarzeń i zwykłym obywatelom coś się dostanie.
Popatrzył w
lustro, żeby się upewnić, że niebieski uniform, jaki przydzielono mu na czas
pracy w pałacu, leży na nim całkowicie idealnie. Zawsze sprawdzał to jedynie z
przyzwyczajenia, na nim wszystko leżało idealnie. Mogła to być zasługa
smukłego, ale dobrze wyćwiczonego ciała albo po prostu szczęścia, na którego
brak nie potrafił się uskarżać. Może nie żył tak, jak sobie kiedyś wymarzył,
ale biorąc pod uwagę, jak mógł skończyć, po zniknięciu matki, było naprawdę
dobrze. Zapewnienie sobie i siostrze pieniędzy na życie nie sprawiało mu
kłopotów, chociaż nie należeli do bogatych. Mimo to byli szczęśliwi, nie
musieli się martwić każdym groszem, tak, jak większość sierot, tak naprawdę nie
przejmowali się wieloma sprawami. Żyli trochę jak piraci, chociaż w mniej
brutalnej rzeczywistości. Śmiali się przyziemnemu światu prosto w twarz i
okradali go tylko z tego, co najlepsze. Mikhail nie chciał, żeby to się
zmieniało.
- Ansel,
wychodzę! Postaraj się nie spalić domu przez te kilka dni! – zawołał, przeskakując
mały salon kilkoma krokami. Ich mieszkanie też nie należało do największych,
ale wcale im to nie przeszkadzało. Dwa pokoje, salon, kuchnia i łazienka, to i
tak było dużo. Właśnie z jednego z pokoju wychyliła się głowa jego siostry.
Mieli te same, potargane przez wiatr czarne włosy, chociaż jej były o wiele
dłuższe. Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem jadowicie zielonych oczu i
uśmiechnęła się kpiąco. Wiedział, że chciała iść z nim. I pewnie przyjdzie,
jeśli będzie okazja. Nie lubiła zostawać w tyle, a on nie lubił, kiedy
wplątywała się w zbyt wielkie kłopoty.
- Postaraj się zaliczyć jakiegoś ładnego frajera –
powiedziała opierając się o framugę. Uśmiechnął się do niej szeroko obiecując,
że nie będzie się nudził i wyszedł na zalany przedpołudniowym słońcem plac.
***
Była zła. Nie,
wróć, była wściekła. Oczywiście nie na Padme, ona akurat starała się poprawić
jej humor, ale kiedy Ahsoka patrzyła na dwóch przedstawicieli płci męskiej
idących przed nią i panią senator, miała ochotę obu zdzielić walizką. Między
nogi, tak byłoby najlepiej. Nie interesowało ją, jakie problemy mogłaby mieć z
tego tytułu Padme lub, w ewentualnej przyszłości, James. Chciała uderzyć tam,
gdzie zaboli ich najbardziej. Jakby tego było mało, gdyby nie senator Amidala,
wcale by się nie dowiedziała gdzie i po co lecą, aż do samego przylotu. W ten
sposób miała bardzo mało czasu na przygotowanie psychiczne przed spotkaniem z
kolejnym denerwującym przedstawicielem płci męskiej. W dodatku dla tego musiała
być miła, bo dorobił się posadki senatora! Od dawna była zdania, że Lux Bonteri
powinien nosić na szyi specjalną tabliczkę z napisem „Uwaga, kłopoty!”, ale
żadna ustawa tego nie obejmowała. Jakby tego było mało (A WCALE NIE BYŁO),
nadal nie miała pojęcia jak się wobec niego zachowywać. Raczej nie powie do
niego „Cześć. Już ci lepiej, po tym jak dziewczyna, w której się zabujałeś
spadła przeze mnie z klifu?”, już nawet pomijając to, że jej nastroju nie
poprawiał fakt, że niezbyt się lubiły… Jeśli to nie były powody, do bycia
wściekłą, to nie wiedziała, co mogło nimi być. A myśl, że jako Jedi powinna się
kontrolować (o czym raczył przypomnieć jej Skywalker, perfidnie się
podśmiewając) wcale nie pomagała.
Platforma
lądownicza znajdowała się w cieniu, co było przyjemnym ułatwieniem, biorąc pod
uwagę, że na planecie akurat zaczynało się lato. Mimo to nadal było potwornie
ciepło. Powitał ich, jak się obawiała, senator Bonteri. Gdyby byli sami,
powiedziałaby mu, że tym dyplomatycznym uśmiechem bardziej się prosi, żeby
dostać w zęby, niż żeby zacząć jakąś przyjemną konwersacją. Dodając do tego
jego wiek, szybciej skojarzyłby się z chłopakiem, próbującym nie podpaść
zaborczemu ojcu jakiejś ładnej dziewczyny z sąsiedztwa, niż z poważnym
senatorem. Poza nim pojawiło się jeszcze czterech mężczyzn, może nieco
starszych od niej i Nathe’a, ubranych w niebieskie uniformy – prawdopodobnie
pałacowi chłopcy, obsługujący gości, a przy drzwiach zauważyła ciemnoskórego
gwardzistę, w którym rozpoznała Sawa Gerrerę. Chłopak się dorobił, od
rebelianta, do gwardzisty? No nieźle.
- Senator
Amidalo, niezmiernie się cieszę mogąc panią powitać – Lux skłonił się lekko
przed Padme. Ahsoka w tym czasie zdążyła kilka razy wewnętrznie umrzeć ze
śmiechu. Obsadzanie posad senatorów chłopakami w jej wieku powinno być
konstytucyjnie zabronione. Może też z powodu komizmu tej sceny nie zauważyła,
że Anakin i Nathe odsunęli się na boki, żeby pozwolić senator przejść, tym
samym odsłaniając ją przed całym światem. Nie liczyła na to, że jej obecność
zostanie niezauważona. Nie, Lux był przypadkiem upierdliwym i zawsze robił to,
czego nie chciała, więc wpadłby na nią nawet, jeśli teraz zrobiłaby się
niewidzialna. Ale Lux był Luksem i nie miała zamiaru zbyt wiele o nim myśleć,
bo miał też to do siebie, że kiedy o nim myślała, działy się niebezpieczne
rzeczy. Nie chciała, żeby znowu ktoś spadł z klifu.
- Ja również
cieszę się, widząc cię całego… senatorze Bonteri – odparła Padme z ciepłym
uśmiechem, który wydawał się prawie matczynny. Może właśnie przez to Ahsoka
poczuła małe ukłucie zazdrości. Wiedziała, że Padme była blisko z matką
chłopaka i może czuła się też trochę odpowiedzialna za niego, ale Tano przez te
ostatnie kilka tygodni była przekonana, że dopóki Anakin czegoś z nią nie
spłodzi (BROŃ MOCY! To byłoby straszne!), ona będzie jedyną osobą, którą
senator traktuje prawie, jak część swojej rodziny. Nie, żeby jakoś specjalnie
wiązała z tym swoje życie, ale… No jednak było jakieś „ale”, tylko sama nie
wiedziała jakie. A może po prostu Lux już wyrabiał standardową normę wkurzania
jej na każdym kroku?
Po tej krótkiej
wymianie uprzejmości wzrok młodego senatora prześlizgnął się na trójkę Jedi.
Tano widząc to jeszcze bardziej się wyprostowała starając się wyglądać na
znudzoną. Nie chciała widzieć wyrazu jego twarzy, kiedy na nią spojrzy. Może
wiązało się to z tym nieszczęsnym wypadkiem na klifie, a może po prostu bała
się parsknąć śmiechem, ale jedna i druga opcja wydawały się okropne. Zamiast
tego skontrolowała jak ma się złotowłosy zdrajca stojący po lewej. Okazało się,
że ten też akurat spojrzał na nią. Uniósł lekko brew i uśmiechnął się kpiąco i
gdyby nie to, że z nim zawsze były kłopoty, uznałaby, że robi się groźnie.
Mogła też łatwo powiedzieć, co sądzi o Luksie. Potrafił wyrobić sobie zdanie w
ciągu kilku sekund, a jeśli Nathaniel Shane posiadał jakąkolwiek zasadę, była nią szczera
niechęć do ludzi wywodzących się z wyższych klas społecznych. Chłopak szybko
odwrócił wzrok i spojrzał na Bonteriego. Wyraz jego twarzy się zmienił, uśmiech
stał się bardziej opanowany, chociaż kryło się w nim wyzwanie; prowokująco
uniósł jedną brew. Ahsoka miała nadzieję, że chociaż powstrzyma się od rzucenia
czegoś głupiego. Znała ich obu, chociaż Luksa słabiej, ale wolała nie utknąć
pośrodku cichego konfliktu dwóch facetów, którzy potrafili zachowywać się
gorzej, niż nastolatki walczące o względy najgorętszego chłopca w szkole. To
byłoby straszne.
- Generale
Skywalker, nasz zarząd bezpieczeństwa został już odpowiednio poinformowany.
Jeśli pan chce, może się pan z nimi spotkać. Saw – skinął dłonią na stojącego
przed wejściem chłopaka. – zaprowadzi pana.
Naprawdę, ten
formalny ton powinien być zakazany. W ustach Luksa brzmiał po prostu śmiesznie,
chociaż chłopak używał go dość często, ale ona nigdy się do tego nie
przyzwycziła. Sytuację pogarszał fakt, że teraz rozmawiał z Anakinem. Bonteri
miał tyle szczęścia, że Skywalker znał ich historię w dość okrojonej wersji,
więc względnie nie powinien mieć powodów do darzenia Luksa jakąkolwiek
niechęcią. Gorzej, że jej mistrz potrafił wyciągać bardzo absurdalne wnioski z
byle czego. Na szczęście Skywalker stwierdził, że skorzysta z propozycji,
posłał jej i Nathe’owi spojrzenie „Nie spalcie pałacu” i odszedł z Sawem.
Tymczasem Lux
jakby nabrał trochę pewności siebie (ehe, jasne, a na Carlac był taki odważny!)
i pozwolił sobie spojrzeć na nią. Nie chcąc uciekać wzrokiem czy dawać mu
powody do myślenia sobie zbyt wiele, odpowiedziała na spojrzenie starając się
sfingować numer Nathe’a z brwią. Co z tego, że nie miała brwi? Szczegół, ważne,
żeby Bonteri poczuł się chociaż trochę zbity z tropu.
- Ahsoka… Dobrze cię widzieć. – Nie wiedziała, jak
dokładnie to zinterpretować. Wiedziała, że jej sprawa była nagłośniona, więc
musiał coś usłyszeć i widziała to w jego oczach. I trochę ją to irytowało, może
nie miało to wielkiego znaczenia, ale zawsze pokazywała mu się jako Jedi, nie
pokrzywdzona nastolatka, a to mógł w niej teraz widzieć. To było nie fair! Ona
tak go nie traktowała, a podczas ich drugiego spotkania naprawdę był… zagubiony?
Nie mówiąc o tym, że popełnił tyle fatalnych błędów…
- Ciebie też. Czy mam się zwracać „per senatorze”? – odpowiedziała.
Gdyby miała teraz drugą parę oczu, chętnie przyjrzałaby się reakcji drugiego
padawana, ale musiała ją ominąć ta przyjemność.
- I tak zrobisz to, co będzie ci bardziej pasować – wzruszył ramionami
i uśmiechnął się uderzająco naturalnie, jak na maskę polityka. – Zaprowadzę was
do apartamentów – dodał jeszcze i skinął na służących.
Chłopcy w
niebieskich uniformach ruszyli jak na zawołanie. Zerknęła na Nathe’a, żeby
przypomnieć sobie, że nie będzie w tych dyplomatycznych męczarniach sama. Razem
będą powoli umierać w politycznym piekle.
- Mogę? – Podszedł do niej młody chłopak, nieco
starszy, o głowę wyższy, czarnowłosy, szczupły… Zdążyła to zarejestrować, kiedy
gapiła się na niego w osłupieniu. Z reguły nikt jej nie pomagał, nawet tego nie
chciała, a on tak naturalnie schylił się po jej walizkę, jakby od lat uczył
się, żeby zrobić to właśnie teraz, a przy tym uśmiechnąć się tak szczerze, jak
tylko się dało. Czasami ciężko jej było zrozumieć takich ludzi. Jakby cieszył
ich sam fakt pomagania ludziom wyżej postawionym. Odruchowo cofnęła rękę,
jednak równie szybko spojrzała na niego przepraszająco, żeby go nie urazić.
Przecież mu za to płacili. Kilka razy już się przekonała, że lepiej pozwolić
komuś wykonać swoją robotę, niż go wyręczać, bo mógłby się obrazić. A skoro po
to tu był i miał dostać za to pieniądze, czy było to coś złego?
Odchrząknęła
cicho i pozwoliła mu przejąć swój niewielki bagaż. Równocześnie poczuła na
sobie czyiś wzrok. Uniosła głowę, żeby spojrzeć na Luksa. Czemu się na nią
gapił? I… Miała ochotę zetrzeć mu ten głupi uśmiech swoją pięścią. Ale mimo to…
- Aż tak się nie zmieniłaś – szepnął do niej kilka
minut później, kiedy prowadził ich przez szeroki korytarz ozdobiony głównie
kolorowymi kompozycjami miejscowych kwiatów. Coś w jej głowie wskoczyło na
odpowiednie miejsca i szybko przypomniała sobie początek ich znajomości.
- Różnica między tobą, a nim polega na tym, że jego
nie chciałam zdzielić walizką po głowie – odszepnęła.
***
Cad Bane przybył
na planetę kilka dni wcześniej. Rozkazy lorda Sidiousa były jasne, a wymieniona
przy nich suma wyposażona w odpowiednią liczbę zer, więc nie mógł mieć
zastrzeżeń. Nie zadawał też pytań, chociaż nagłe zainteresowanie Sitha
wyszczekaną padawanką Skywalkera było niemałym zaskoczeniem. Łowca nagród nie
miał pojęcia, co mogła być warta togrutańska smarkula, ale skoro miał się na
tym wzbogacić, czemu miał się przejmować jej losem? Sidious chciał żywą Tano, a
płacił za nią tyle, że durosowi nie przyszło do głowy pytać, czemu.
Bane miał zamiar wykonać zlecenie bez większych
kłopotów. Styl walki młodej Jedi zdążył już poznać, więc tym bardziej nie
widział większych przeszkód. Jeśli odciągnąć młodą od Skywalkera, powinno być
łatwiej, już raz mu się to udało. Dziewczyna była naiwna, chociaż od tamtego
„spotkania” minęło już trochę czasu. Powinien tez uwzględnić, że od ich poprzedniej
potyczki, dziewczyna zdążyła poczynić jakieś postępy. Bane miał dobrą pamięć,
powiedział jej, że jeszcze zatańczą, innym razem*. Wtedy miał na głowie inne
zadania, ale w końcu nadarzyła się okazja, do spełnienia obietnicy. Szkoda, że
Sith chciał ją dostać w dobrym stanie, Bane mógłby zabawić się lepiej…
Ukryty na pobliskim dachu obserwował przybycie senator
Amidali w asyście trójki Jedi. Został uprzedzony, że całe spotkanie będzie
obstawiać Skywalker, Tano i jeszcze jeden Jedi. Łowca nagród szybko stwierdził,
że Trzeci nie może być o wiele starszy od padawanki. Zakonowi najwidoczniej
coraz mniej zależało na bezpieczeństwie senatorów albo kończyli im się ludzie.
Tym lepiej dla niego.
Odczekał aż cały komitet powitalny zniknie wewnątrz
budynku, po czym jeszcze raz wyświetlił holograficzną mapę pałacu dołączoną do
wszystkich niezbędnych informacji od Sidiousa. Żeby sprawnie przeprowadzić całą
operację będzie musiał dostać się do środka niezauważony. Do tego przyda się
niemałe zamieszanie i dywersja. To drugie już opracował, a chaos wyniknie
samoistnie. Rada Jedi była przekonana o możliwym zamachu, na któregoś z
senatorów, a jakimś cudem ich podejrzenia zawsze padały na Amidalę. Często
słusznie, chociaż Bane nie rozumiał tej zależności. Jednak politykę wolał pozostawić
reszcie galaktyki, go interesowały tylko dobrze płatne zlecenia. Planem było
upozorowanie zamachu na życie Amidali, od biedy mógł być też inny senator,
wszystko zależało od przebiegu wydarzeń.
Jeszcze raz przestudiował położenie korytarzy, sali
tronowej, części mieszkalnej (gdzie prawdopodobnie zostaną zakwaterowani
senatorowie i Jedi) i sali obrad. Sidious zadbał również o zaznaczenie tuneli
wentylacyjnych. O warty i pozycje strażników będzie musiał zadbać sam, ale
zdążył zrobić już niewielkie rozeznanie i zorientować się, komu powinien
zapłacić. Wszystko było na swoim miejscu.
***
Nathe od początku był wrogo nastawiony do samej
idei misji dyplomatycznej. Jego nastroju nie poprawiała konieczność współpracy
z senatorem Bonterim. Widział chłopaka po raz pierwszy i nie wydawało mu się,
żeby mógł być starszy od niego,
a mimo to został senatorem. Nie trzeba mu było tłumaczyć jak, Ahsoka
była straszną gadułą, więc dowiedział się wszystkiego, o czym wiedziała ona.
WSZYSTKIEGO. Stąd też jeszcze większa wrogość do Luksa. Już sam fakt, że przez
bardzo długi czas był obrzydliwie bogatym dzieciakiem z obrzydliwie bogatej, a
w dodatku wysoko postawionej rodziny, a teraz był obrzydliwie bogatym starszym
dzieciakiem, który starał się być dorosły, sprawiał, że Nathe chciał wypróbować
na nim nowe cięcie swoim mieczem świetlnym. Dodając do tego wszystkie opowieści
Ahsoki i wnioski, jakie sam mógł z nich wysunąć, do równania dochodziła tak
wielka dawka niechęci, że mógłby nią wypełnić pół galaktyki. Nie kupował tego
przymilnego uśmiechu, gładkiej buźki, idealnie uczesanych włosów, dopasowanych
ciuchów (W KTÓRYCH I TAK WYGLĄDAŁ JAK FRAJER!) i całej reszty. Politycy byli
fałszywi. Bonteri wychował się wśród polityków. Bonteri był politykiem. A w
dodatku zawsze był bogaty, co tylko potwierdzało tezę Nathe’a, że jest fałszywy.
A jak nie fałszywy, to coś innego było z nim nie tak.
Mimo całej swojej szczerej niechęci do misji,
Bonteriego i życia obrzydliwie bogatych ludzi, nie potrafił ukryć, że cholernie
podobał mu się zamek. Tak samo podobało mu się miasto oglądane z okien pokoju,
który również cholernie mu się podobał. To nie było tak, że do życia
potrzebował miliarda wygód, wielkiej łazienki i łóżka na cztery osoby. Nie, ale
to nie znaczyło, że musiało mu się nie podobać. Chociaż z drugiej strony czuł
się z tym źle. Ten pokój powinien wkurzać go bardziej niż Bonteri! Wiedział to, ale nie potrafił
stwierdzić, że coś mu się nie podoba w tym pomieszczeniu. Czy ta misja miała
być jak bezustanne dręczenie jego psychiki?! Czy po prostu nie mógł zostać
wysłany na front, żeby zostać poważnie ranny, patrzeć, jak ludzie giną i czuć
się z tym okropnie?! To byłoby już mniej bolesne niż obracanie się w towarzystwie wszystkich
wyrafinowanych senatorów, wysoko postawionych obywateli i całej tej śmietanki
towarzyskiej. Naprawdę tego nienawidził. Przypominali mu, że wcale tak bardzo
się nie różnią. Chociaż nikt tego nie wiedział. Nikt poza nim. A jeszcze gorsze
było to, że to naprawdę gdzieś w nim siedziało. Jakby przyzwyczajenie do wygód,
drogich śniadań, jeszcze droższej pościeli i korzystania ze wszystkiego, co
najlepsze, było zapisane genetycznie albo wyssane z mlekiem matki. Nie chciał
tego, ale nie potrafił się oprzeć przejściu na boso po drogim dywanie. Tylko
dlatego, że był miękki i przyjemny w dotyku. Powinien siebie za to nienawidzić,
bo w gruncie rzeczy był taki sam, jak Bonteri.
Właśnie tak zastała go Ahsoka. Stojącego na boso,
na środku pokoju, wściekłego na siebie i na cały świat. Pewnie nie było to dla
niej żadną nowością, często bywał wściekły na siebie, na świat, na to i na to
równocześnie. Nie była to postawa godna Jedi, ale było to zachowanie normalne
dla Nathaniela Shane’a. Poza tym Ahsoka też nie zachowywała się tak, jak
powinien zachowywać się rycerz Jasnej Strony Mocy. Tak naprawdę, z całej ich
trójki jedynie James nie budził wątpliwości. Nightshade był pieprzonym wzorem
do naśladowania, a zachowywał się tak, jakby to Nathe był ideałem. Nie potrafił
tego pojąć, może Jamie po prostu był zbyt skromny. Było to jeszcze bardziej
demoralizujące, on uwielbiał się popisywać, Ahsoka też, ale może to akurat
wynikało z faktu, że swojego mistrza nie była w stanie zaskoczyć. Nieważne.
Byli popapraną zgrają, a skoro Moc pozwoliła im się tak trzymać, znaczyło to,
że byli dobrą, popapraną zgrają.
- I tak właśnie nasz zbawiciel, bohater całej
wielkiej galaktyki i błyszcząca gwiazda Zakonu Jedi próbuje popełnić
samobójstwo poprzez wciągnięcie przez egzystencjalną, czarną dziurę ukrytą w
dywanie! – odezwała się Tano wkładając w całą wypowiedź tyle dramatyzmu, że z
powodzeniem mogłaby to odegrać na scenie. Po tym uśmiechnęła się kpiąco i
spojrzała na jego bose stopy.
- Jeśli chciałaś pooglądać, jak się rozbieram, powinnaś przyjść trochę
wcześniej – odparł, obracając się do niej plecami. Nie zwracając uwagi na
dziewczynę podszedł do łóżka i dramatycznie padł twarzą prosto w poduszki.
Materac nawet nie skrzypnął, ale czemu tu się dziwić? Był miękki i potwornie
drogi, takie materace nie skrzypią.
- Bardziej interesowało mnie to, że jesteś tu jedyną osobą, która nie
jest zajęta czymś ekstremalnie ważnym. No wiesz, nie wybaczyłam ci, zdrajco,
ale za to pocierpisz sobie, kiedy nie będę cię potrzebować! – I za to właśnie uwielbiał
togrutankę, była tak samo okropna jak on! – Hm, to powiesz mi o co chodziło w
tej dramatycznej scenie? – dodała jeszcze. Nie widział jej, ale wiedział, że
weszła do środka.
- Jedynie kontemplowałem beznadziejność wszechświata, tej misji i
frajerskich ciuszków senatora Bonteri! Aż w końcu doszedłem do wniosku, że
jestem okropnym człowiekiem. Nie ma dla mnie nadziei, jestem zepsuty od środka…
– Na koniec dramatycznie westchnął.
Tak naprawdę wątpił, że Ahsoka potraktuje tą
końcówkę na poważnie. Zawsze się śmiali, że kiedyś będą się smażyć w piekle,
chociaż w sumie, to małpowali Jamesa. Ich relacja polegała na tym, że on i
Ahsoka robili coś niewyobrażalnie głupiego, ryzykownego, może zdarzało im się
nawet złamać prawo, a James zawsze szedł za nimi, robiąc im wyrzuty. Zawsze powtarzał,
że kiedyś to się na nich odbije, że jeszcze dostaną za swoje, a on nie będzie
mógł zawsze kryć im tyłków. A potem i tak robili to, co chcieli zrobić, a Jamie
im pomagał, czasem nawet nie ukrywał, że i jemu się podobało.
- Może to dlatego, że Lux naprawdę wyglądał jak
frajer? Przynajmniej, kiedy starał się udawać poważnego senatora – parsknęła
Tano. Ulżyło mu, że ich poglądy w tym temacie są mniej więcej zbieżne. Po
ostatnich dwóch historiach (opowiedzianych dość szczegółowo) Nathe trochę się
martwił, czy Ahsoce do głowy nie uderzą hormony czy coś równie strasznego.
- Podobno nie wyglądał jak frajer, kiedy cię
pocałował! Romantyzm pierwsza klasa, porwij dziewczynę, wplącz w podejrzane
interesy z organizacją przestępczą, a potem pocałuj w namiocie na środku
planety skutej lodem. Mogłaś mu chociaż powiedzieć, że to słaby podryw. –
Podniósł głowę znad poduszek, głównie po to, żeby uśmiechnąć się do niej
kpiąco. To była jego ulubiona część całej tej pokręconej historii, chociaż
byłaby jeszcze lepsza, gdyby Ahsoka dała Bonteriemu w twarz. Takie
marnotrastwo…
- Mam was ze sobą umówić? – odgryzła się
dziewczyna.
- Raczej podziękuję, nie biorę używanego towaru – wzruszył ramionami i
leniwie przetoczył się na plecy. Przyłapał się na tym, że przy okazji oceniał,
w jakim stopniu materac dopasowuje się do ułożenia ciała. – Myślisz, że możemy
dostać opieprz za naśmiewanie się z senatora? Skoro wszystko, co najlepsze jest
zakazane… No i pewnie to też nie jest w stylu Jedi!
- Myślę, że mogę się z niego naśmiewać jako ze znajomego. Ale ty musisz popracować nad
znajomością, żeby nie pójść siedzieć za zdradę stanu… Wiesz, na pewno macie
pełno wspólnych tematów. Na przykład ja… Hm, no i jeszcze ja. Nie zapominaj też
o mnie! – Ahsoka wyciągnęła się obok niego na łóżku. Na szczęście mieli na nim
tyle wolnej przestrzeni, że nawet upierdliwy nie byłby w stanie posądzić ich o
kontakty bliższe niż „przyjacielskie”.
- Jesteś porażająco skromna! – podsumował, kręcąc głową w wyrazie udawanej dezaprobaty.
*Przynajmniej tak jest w angielskim dubbingu, po polsku nie oglądałam wszystkich odcinków.
*Przynajmniej tak jest w angielskim dubbingu, po polsku nie oglądałam wszystkich odcinków.
No elo wszystkim. Jestem złym człowiekiem, pojawiam się i znikam.
Soraś mocno, z Wenem różnie bywa, z pomysłami też, aleeeeeeeeee… POJAWIŁA SIĘ MOTYWACJA!
Oł je. Tylko trochę teraz pewnie zawalę swój plan tego tygodnia i się nie
wyrobię ze wszystkim, upsik. Oke, ale whateva. W końcu napisałam coś o
przyzwoitej długości. I btw – dziękuję mocno Wice za szablon. Nie wiem, czy już
dziękowałam, ale ok.
Jakby coś – wiem, że we fragmencie Nathe’a jest trochę powtórzeń, ale
skoro Misa nie wyłapała żadnych takich gwałcących logikę i wszystko inne, to
znaczy, że zostały tylko te celowe.
I mam taką małą prośbę. Jestem człowiekiem biednym, właśnie z tego powodu
włączyłam zarabianie na blogach. A w związku z tym chciałam grzecznie zapytać,
czy bylibyście skłonni wyłączyć AdBlocka dla tej strony? Tylko o tyle proszę.
Ładnie, naprawdę.
Następny cosiek pewnie za miliard lat, chyba, że dostanę kolejnego
kopa w dupę. A pewnie dostanę.